Najnowszy przebój polskiego Netflixa, thriller kryminalny Michała Gazdy "Napad", zdecydowanie wyróżnia się wśród innych produkcji tej stacji. Uznanie budzi on jednak nie tym, co pokazuje, ale tym, czego w nim nie ma. Pochwalmy więc braki filmu
Próżno szukać w "Napadzie" choćby jednego bohatera borykającego się z koniecznością zmiany płci. Żadna z postaci filmu nie należy do mniejszości seksualnej, wyznaniowej albo etnicznej, a przynajmniej tego nie deklaruje. Tak ciężkie grzechy przeciw poprawności politycznej – która w produkcjach Netflixa jest elementem obowiązkowym – rekompensują słabości opowiadanej historii.
Wątek kryminalny "Napadu" poprowadzony jest wyjątkowo przewidywalnie – postaci, które na samym początku akcji podejrzewamy o popełnienie zbrodni, okazują się zbrodniarzami w finale filmu. Twórcy nie bawią się z widzami w kotka i myszkę, sugerując fałszywe tropy lub rzucając podejrzenia na niewinne postaci. Nie muszą tego robić.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.