DoRzeczy.pl: Po "Dziewczynach z Powstania", z Syberii i Solidarności przyszedł czas na "Dziewczyny z Wołynia". Widać, że nie stroni Pani od tematów trudnych, bolesnych. Jednak Wołyń wśród tych trudnych kart naszej historii zajmuje miejsce szczególne, bo to wciąż niezagojona rana na polskiej duszy: zbrodnia przez dziesiątki lat skazana na zapomnienie; zbrodnia, której większość ofiar do dziś nie ma grobu. Dlaczego zdecydowała się Pani poruszyć akurat ten temat?
Anna Herbich: To był wybór naturalny. Moja babcia pochodzi bowiem z Wołynia, z okolic Łucka. Całe szczęście udało jej się uciec do Warszawy już w 1939 roku. Uniknęła więc ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na polskiej ludności. O koszmarze który rozegrał się w roku 1943 mówiło się jednak w moim domu bardzo dużo. Skala tej zbrodni i okrucieństwo oprawców przekraczają wszelkie wyobrażenia. A mimo to Wołyniowi nadal nie poświęca się w Polsce wystarczającej uwagi. Można odnieść wrażenie, że ofiary tej rzezi są traktowane jak ofiary drugiej kategorii. Książka „Dziewczyny z Wołynia” jest moim skromnym wkładem w walkę o zmianę tej niedopuszczalnej sytuacji.
Publikacji na temat ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej pojawiło się już wiele. Co nowego do historii tej rzezi wnosi Pani publikacja?
Oczywiście, to co wszystkie moje poprzednie książki. Czyli kobiece spojrzenie. Czytelnicy i czytelniczki będą mogli zobaczyć ludobójstwo na Wołyniu oczami Polek. Bohaterek, którym udało się uciec spod banderowskich noży. To były naprawdę niesamowite kobiety. Trudno wręcz wyobrazić sobie przez co przeszły. Na ich oczach banderowcy spalili ich wsie, zamordowali rodziców, sąsiadów i bliskich. A potem te panie zostały wypędzone przez Sowietów z rodzinnej ziemi. Całe życie im się zawaliło i musiały zaczynać wszystko od nowa w nowym, obcym miejscu. A mimo to nie poddały się. Żyją do dzisiaj. Mają dzieci, wnuki. To ich zwycięstwo nad UPA.
Kim są bohaterki Pani książki?
To Polki z Wołynia, które przeszły przez piekło. Jedna z nich przeżyła słynne oblężenie kościoła w Kisielinie. Wraz z garstką obrońców broniła się dzielnie na zakrystii przed szturmującym tłumem uzbrojonych w siekiery banderowców. Inna cudem przetrwała masakrę w Podkamieniu. Jej mama została zastrzelona, a ona leżała na ziemi bez ruchu. Oprawcy uznali, że nie żyje i dali jej spokój. Jeszcze inna bohaterka służyła jako sanitariuszka w 27. Dywizji Wołyńskiej AK. To są naprawdę niesamowite historie. Mnóstwo w nich dramatycznych zwrotów akcji. Mnóstwo cierpienia, ale i nadziei.
Tak traumatycznych przeżyć nie sposób zapomnieć, jednak wracanie do nich i opowiadanie o nich jest czymś, co każe je od nowa przeżywać. Czy trudno było Pani skłonić swoje bohaterki do tego, aby się nimi podzieliły? Zdarzało się, że musiałyście przerywać rozmowy?
Tak, to często były bardzo dramatyczne, wstrząsające rozmowy. Choć od tych wydarzeń minęło 75. lat, ocalone z Wołynia nadal borykają się ze straszliwą traumą. Opowiadanie o śmierci najbliższych, o sytuacjach, w których ich własne życie wisiało na włosku - jest dla nich bardzo trudne. Często podczas przeprowadzania wywiadów płakałam razem z moimi bohaterkami.
W zapowiedzi "Dziewczyn z Wołynia" zaznaczyła Pani, że to najbardziej wstrząsająca książka, jaką Pani napisała. Co najbardziej Panią poruszyło przy jej pisaniu?
Trudno to oddać w słowach. Trzeba po prostu przeczytać książkę. Ilość emocji nagromadzonych w opowieściach moich bohaterek jest olbrzymia. Szokujące są zapamiętane przez nie sceny z rzezi. Trudno uwierzyć, że w sercu Europy, w XX wieku człowiek mógł robić drugiemu człowiekowi takie rzeczy. Uspokajam jednak - „Dziewczyny z Wołynia” to nie jest pasmo drastycznych opisów ludobójstwa. Pytałam moje bohaterki także o przedwojenne życie na Wołyniu. To była wspaniała, wielokulturowa, barwna kraina. Bohaterki z nostalgią wspominają swoje dzieciństwo. Wiśniowe sady, pasieki, przydrożne kapliczki, cerkwie stojące obok synagog i kościołów. Niestety kraina ta została bezpowrotnie zgładzona.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.