Artystę oryginalnego, rzucającego wyzwanie autorytetom zastąpił „piewca ojczystego pejzażu” zapamiętale uwieczniający mazowieckie pola, litewską puszczę tudzież ukraińskie stepy. Upozowany na klasyka twórca „Bocianów” stał się dla następnych pokoleń wdzięcznym obiektem lekceważenia. Młody Józef Czapski, po zachłyśnięciu się paryskimi izmami, pisał w 1937 r.: „Wszystkie wzruszające konie, mgły i gwiazdy Chełmońskiego, cały dorobek tego artysty pozbawiony jest jakiejkolwiek głębszej wagi malarskiej”.
Brudna szmata realisty
Kiedy zaczynał, polskie malarstwo ceniono nisko. W szlacheckiej Rzeczypospolitej i pierwszych porozbiorowych dekadach było domeną cudzoziemców. Niektórzy z nich naturalizowali się, wprowadzali miejscowych w tajniki zawodu, jednak ci uczniowie rzadko robili kariery. Warto dodać, że zapotrzebowanie na obrazy było mizerne. Znany z ostrego pióra Julian Klaczko wywodził, że Polacy są stworzeni do poezji i muzyki, natomiast od sztuk plastycznych powinni trzymać się z daleka. Gdy ukazał się ten głośny artykuł, Ziuniek Chełmoński, syn dzierżawcy folwarku w Boczkach pod Łowiczem, miał siedem lat.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.