Polskie zbrojenia - między nowym NATO, a starą Unią
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Polskie zbrojenia - między nowym NATO, a starą Unią

Dodano: 
Wicepremier, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz podczas otwarcia Centrum Analiz, Szkolenia i Edukacji NATO-Ukraina
Wicepremier, minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz podczas otwarcia Centrum Analiz, Szkolenia i Edukacji NATO-Ukraina Źródło: PAP / Tytus Żmijewski
W ubiegłym tygodniu na portalu Politico ukazała się informacja dotycząca „dyskretnego” spotkania kilku europejskich ministrów finansów. Miano na nim dyskutować o utworzeniu nowego funduszu zbrojeniowego – pomijającego instytucje Unii Europejskiej. Jeżeli wiadomość ta okaże się prawdziwa, może to być przełom dla finansowania europejskiej obronności.

W spotkaniu mieli brać udział ministrowie ze Szwecji, Danii, Finlandii, Polski, Holandii i Wielkiej Brytanii. Przedsięwzięcie i jego rezultaty były utrzymywane w tajemnicy przez urzędników. Dziennikarzom Politico udało się jednak dowiedzieć szczegółów. Istotą spotkania miała być propozycja brytyjskiego ministerstwa finansów w sprawie utworzenia funduszu, czy raczej banku, który pozwalałby podejmować państwom zobowiązania finansowe bez obciążania własnych budżetów. Zwłaszcza tych ograniczanych limitami zadłużenia. Finansowałby on wspólne zakupy uzbrojenia i umożliwiał podział ich kosztów. Inicjatorem i gospodarzem spotkania – mimo, że odbyło się w Brukseli miała być Polska.

Fundusz mógłby nabywać uzbrojenie bezpośrednio w imieniu członków. Nie może tego robić Europejski Bank Inwestycyjny – główne narzędzie ogłoszonego niedawno przez UE, a wartego 150 mld euro planu „ReArm Europe”, przemianowanego szybko na „Readiness 2030”. Nie miałaby również na niego wpływu Komisja Europejska. Dawałoby to większe możliwości. Nie wiązane przez zgodę państw mniej zainteresowanych zbrojeniami – jak europejskie południe czy niechętne zbrojeniom Węgry czy Słowacja. Nie miałyby też na niego wpływu europejskie polityki społeczne czy środowiskowe. Udział w nim miałaby za to nienależąca do Unii Wielka Brytania.

Zasady działania takiego funduszu miałyby być też prostsze od unijnych. Fundusz kupowałby zbiorczo, wiec taniej uzbrojenie dla zainteresowanych państw. Te spłacałyby jego koszty oraz płaciły za utrzymanie sprzętu. Pozwalałoby to lokować pieniądze w najbardziej potrzebne uzbrojenie, zwłaszcza państwom na wschodniej flance NATO. Nie uwspólnotowiając przy tym długu i nie powodując sporów o alokacje środków.

W obliczu obecnej sytuacji geopolitycznej w jakiej znalazła się Europa, pomysł wydaje się bardzo interesującym. Pozostaje jednak wiele pytań, a diabeł jak zawsze w takich przypadkach tkwi w szczegółach. Zwłaszcza tych, dotyczących zarządzania takim funduszem. Nie znana jest również jego wielkość.

Nowe NATO?

Bodaj najważniejszym w tej propozycji wydaje się to, że fundusz mógłby być jedną z odpowiedzi na wyzwania związane z zapowiadanym wycofywaniem wojsk USA z Europy. Z pewnością wpłynie to na kształt, a może i dalsze losy Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Z punktu widzenia bezpieczeństwa, zwłaszcza państw wschodnioeuropejskich zamiast tworzenia tzw. „armii europejskiej” pod patronatem UE, o wiele lepszym byłoby utrzymanie struktur NATO, nawet w okrojonej formie. Czy to z ograniczoną obecnością sił zbrojnych USA, czy nawet bez nich. W takim wypadku fundusz nie tylko wspierałby finansowo działalność takiego „post” NATO, ale również zapewniał niezależność od często niedorzecznych i wymagających czasu na realizację pomysłów eurokratów. Połączenie funkcji politycznych, militarnych i finansowych mogłoby też przynieść znaczący efekt synergii, której często Sojuszowi Północnoatlantyckiemu – a zwłaszcza jego europejskiej części – brakowało. Nawet gdyby dotyczyła ona jedynie niektórych członków.

Zasadniczą sprawą jest więc wypracowanie takiego modelu zarządzania funduszem, który zapewniałby sprawność podejmowania decyzji w oparciu głównie o wspólne interesy członków, zapewniał niezależność od nie mających wiele wspólnego z obronnością instytucji UE, a jednocześnie dawał lewar na Stany Zjednoczone, stanowiąc również konkurencję dla ich przemysłu zbrojeniowego i jego finansowania.

Jeżeli udałoby się określić priorytety zaopatrzenia i w ich ramach formować koalicje chętnych państw, dokonujących zakupów potrzebnego im sprzętu, można będzie mówić o dużym sukcesie. Przynajmniej w porównaniu do ociężałej i podlegającej narodowym wpływom UE, która np. ostatnio odmówiła Litwie i Estonii finansowania „muru dronów”, który miał chronić ich granicę z Rosją. Jeżeli udałoby się osiągnąć automatyzm przy finansowaniu decyzji podejmowanych przez takie zreformowane NATO, byłby to przełom na miarę najważniejszych wydarzeń w historii Sojuszu.

Polska zbrojeniówka na prostej

Kolejną sprawą powinno być umożliwienie finansowania nie tylko zakupów gotowych produktów, ale również rozwoju przemysłu zbrojeniowego członków funduszu, w tym badań i rozwoju. Pewnie stałoby się to kością niezgody pomiędzy członkami funduszu mającymi lepiej rozwinięty przemysł obronny jak Szwecja czy Wielka Brytania, a pozostałymi. Dobrze byłoby więc np. tworzyć koalicje wspierające własne starania, jak Polski z państwami bałtyckimi, z którymi mamy rodzajowo podobne potrzeby – głównie w zakresie uzbrojenia i wyposażenia wojsk lądowych.

Polski przemysł zbrojeniowy mógłby w ten sposób uzyskać finansowanie na rozwój wielu modeli uzbrojenia, które dzisiaj leżą w zbrojeniowej „zamrażarce”. Jak choćby projekt „Pustelnik” czyli program lekkiego, przeciwpancernego pocisku kierowanego polskiej konstrukcji. Wojna na Ukrainie dobrze pokazała potrzebę posiadania takiej, o wiele tańszej od zachodnich odpowiedników broni. Kolejnym celem może być osiągnięcie niezależności w produkcji silników i przekładni do czołgów i wozów bojowych. Po zamknięciu zakładów PZL na warszawskiej Woli w 2012 r. jesteśmy w tym zakresie w 100% zależni od zagranicy. Kolejną palącą potrzebą jest rozpoczęcie masowej produkcji własnych dronów, które podczas wojny na Ukrainie zużywane są w setkach tysięcy sztuk.

Polski przemysł obronny mimo uporczywego likwidowania go przez kolejne rządzące ekipy, w pewnych dziedzinach ma jeszcze dosyć duże zdolności. Jeżeli tylko są na to pieniądze. Najlepszym przykładem jest pływający bojowy wóz piechoty „Borsuk”. Został on zaprojektowany przez polskich konstruktorów i wyprodukowany w Hucie Stalowa Wola pomimo wymagań sformułowanych przez wojsko niemalże na poziomie „Gwiazdy Śmierci”. Zakup „Borsuka” również mógłby zostać sfinansowany z funduszu, jako że Ministerstwo Obrony Narodowej zamówiło go drastycznie mało – zaledwie 111 sztuk, przy potrzebach sięgających ponad tysiąca. Podobnie jak budowa zapowiadanego od dawna ciężkiego bojowego wozu piechoty. Przedstawiciele Huty Stalowa Wola ogłosili niedawno podczas posiedzenia sejmowej komisji obrony prowadzenie dalszych prac nad tym projektem. Finansowanie pomogłoby przyspieszyć te prace i umożliwiłoby zakupy w Polsce zamiast za granicą.

W tym względzie powinniśmy się wzorować na Turcji, która w ciągu niecałych dwudziestu lat, przy nakładach porównywalnych do polskich, potrafiła zbudować potężny przemysł zbrojeniowy, produkujący samodzielnie m.in. czołgi i wozy bojowe, śmigłowce szturmowe i ciężkie drony, fregaty i korwety. Obecnie Turcy kończą proces przyjmowania na wyposażenie ostatnich elementów narodowego, wielowarstwowego system obrony powietrznej Stalowa Kopuła.

Europejskie kłótnie

U przyczyn powstania nowego funduszu stoi prawdopodobnie przyjęcie przez Unię Europejską w zakresie zbrojeń koncepcji francuskiej. Zakłada ona finansowanie zakupów sprzętu produkowanego wyłącznie w Unii. W oczywisty sposób faworyzuje to przemysł francuski. Korzystanie z pozaunijnego funduszu umożliwiłoby zakupy również w innych państwach. Przede wszystkim w USA i Korei Płd, z którymi Polska ma już zawarte liczne umowy na dostawę uzbrojenia, ale i w produkującej pociski przeciwokrętowe Norwegii, czy Japonii. Byłby to też dobry kanał utrzymywania kontaktu w zakresie zbrojeń z Amerykanami, których tradycyjnie łączą dobre stosunki z Wielką Brytanią. Zwłaszcza, że obecna amerykańska administracja wydaje się nie cierpieć unijnych polityków i preferuje raczej relacje dwustronne.

Według Politico polskie władze opracowują również własny program funduszu uzbrojenia. Do tego celu miał zostać zaangażowany brukselski think – tank Bruegel. Założenia takiego programu mają zostać przedstawione na spotkaniu ministrów finansów i prezesów banków centralnych UE, które odbędzie się pod koniec tygodnia na warszawskiej Cytadeli, w związku z prezydencją Polski w Unii Europejskiej.

Wydaje się, więc, że Polska nie tylko powinna wejść do takiego funduszu, ale również odgrywać w nim aktywną rolę. Problemem z pewnością będzie pogodzenie finansowania zbrojeń z różnych źródeł. A zwłaszcza uleganie przez obecny rząd koncepcjom europejskim, czyli w praktyce niemiecko – francuskim.

Za dużo i za szybko?

Wydaje się, że od przybytku głowa nie boli. Jednak powstanie w krótkim czasie kilku inicjatyw zbrojeniowych, do których może przystąpić Polska wymaga precyzyjnego określenia potrzeb i możliwości. Jak również konsekwentnej realizacji wybranej drogi.

Suma należności, wynikająca z kontraktów zbrojeniowych, jakie podpisał polski MON tylko od początku tego roku wynosi ok. 60 mld dolarów. Dotyczą one m.in. zakupów systemów obrony przeciwlotniczej Patriot i śmigłowców uderzeniowych Apache. Pieniądze na ich sfinansowanie pochodzić mają z pożyczki udzielonej przez USA. Podobnie rzecz ma się z zakupami setek czołgów K-2, armatohaubic K-9 i wyrzutni rakiet K-239 Chunmu, które finansowane są specjalnymi kredytami przez koreański Eximbank. Tymczasem zakupy polskiego uzbrojenia, takie jak wspomnianego wyżej Borsuka dokonywane są w minimalnych w stosunku do potrzeb ilościach – głównie z powodu braku źródeł dla ich finansowania.

Wydaje się więc, że przy różnych jego opcjach, należy wejść w taki system, w którym będziemy mieli przede wszystkim możliwość zapewnienia korzyści polskiemu przemysłowi zbrojeniowemu. Dotychczasowe zakupy „z półki” i tak nie pokryły zapotrzebowania. Nie tylko z powodu przekazania sprzętu Ukrainie, ale i rozwoju liczebnego polskich sił zbrojnych. Trzeba więc budować możliwości produkcji i serwisowania własnego uzbrojenia i sprzętu.

Polski przemysł zbrojeniowy – zarówno ten pozostający w rękach państwa, o prywatnym nie wspominając, nie wygląda wcale tragicznie i może być dobrą platformą do dalszego rozwoju. Prawdopodobnie nigdy nie będziemy w stanie produkować własnych samolotów bojowych, okrętów podwodnych, czy rakiet balistycznych. Jednak produkcja czołgów, wozów bojowych czy systemów artylerii rakietowej pozostaje w zasięgu naszych możliwości. Głównym jednak tego warunkiem jest zapewnienie możliwości finansowania zarówno własnych badań, jak i produkcji takich systemów uzbrojenia. Wejście do proponowanego funduszu zbrojeń, w którym możemy odgrywać decydującą role jest na to dużą szansą.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także