„Państwo wyznaniowe weszło do ?”- kpili wczoraj na Twitterze i Facebooku internauci, którzy wczoraj mieli okazję przeczytać publiczną – bo prowadzoną na facebookowym profilu Grzegorza Hajdarowicza rozmowę między tym obecnym właścicielem i wydawcą „Rzeczpospolitej” oraz jego dobrym znajomym księdzem Kazimierzem Sową, byłym dyrektorem kanału Religia.TV obecnie członkiem Rady Nadzorczej spółki Krakchemia S.A.
W rzeczywistości jednak powodów do śmiechu nie ma. Dlaczego? Bo rozmowa między „panem”- Grzegorzem Hajdarowiczem, a „Plebanem”- ks. Kazimierzem Sową kolejny raz pokazuje, że standardy niezależnego, wolnego od nacisków, prywaty i układzików dziennikarstwa są obecnemu właścicielowi „Rzeczpospolitej” najwyraźniej obce.
Oto bowiem ksiądz Kazimierz Sowa, dobry znajomy Hajdarowicza skarży się na jego profilu facebookowym na dziennikarza, który napisał - najwyraźniej krytycznie odebrany przez księdza artykuł na jego temat. Chodzi o publikację Tomasza Krzyżaka, który na łamach „Plusa i Minusa” przedstawił sylwetkę księdza Kazimierza. Tego rodzaju „sylwetkowe” publikacje rządzą się własnymi prawami, o bohaterze wypowiadają się jego znajomi, bliscy, współpracownicy, przytaczane są jego wypowiedzi z różnych okresów czasu. To, że autor nie spytał księdza Sowy co sam sądzi o sobie najwyraźniej się księdzu-celebrycie nie spodobało.
„ Grzegorz jeśli kiedyś będziesz się zastanawiał czy można napisać artykuł o kimś nie zamieniając z "bohaterem" tekstu ani jednego słowa (choć gość mieszka parę przecznic od autora) to podpowiem ci: genialni dziennikarze pracujący w Twojej gazecie potrafią jeszcze więcej. Wiedzą co kto myśli, nawet co powie i dlatego nie muszą tracić czasu na takie pierdoły jak sięganie do źródeł...” - poskarżył się ksiądz Sowa
Sowa podzielił się też swoimi spostrzeżeniami na temat dziennikarza: „ (…) ten gość nie jest jakimś "krzyżowcem" nomen omen, ale po prostu zwykłym dziennikarskim wyrobnikiem, któremu nie chce się nawet zapytać o nic, bo przecież wszystko wie. I na dodatek nawet to napisze "Polsce i światu".
Na reakcję właściciela „Rzeczpospolitej” Grzegorza Hajdarowicza nie trzeba było długo czekać.
- „Kazi, przykro mi za mam takich ludzi w redakcji, pozostaje mi mieć nadzieje , ze jak najszybciej sami zmienią prace i wyniosą się z mojej spółki do godniejszej, takiej która wydaje 2 "rzetelne" tygodniki ze stałe malejącym nakładem im szybciej tym lepiej (!) pozdr z Machu Picchu”- odpowiedział Hajdarowicz
Na wypadek, gdyby dziennikarz nie zrozumiał aluzji i nie wyniósł się z „jego gazety” Hajdarowicz dodał też:
„ Wracam 2.09 , może w euforii do tego czasu wyniesie się do Wróbla, on zbiera takie towarzystwo , właśnie leżę wycięty bo wlazłem i zlazłem ( ku rozpaczy zaczadzonych ) z Waynapicchu”
Zachowanie Hajdarowicza i ks Sowy zostało ostro skrytykowane na Twitterze przez część dziennikarzy i blogerów
- „ Donosiciel Sowa jest strasznie obciachowy, nie sądzicie? Dobrze, że donos publiczny, tośmy poznali standardy księdza - „- napisała blogerka Kataryna, współpracująca z „Do Rzeczy”
- „Ludzie tacy jak Hajdarowicz nigdy nie powinni być właścicielami mediów. W latach 90. wstyd byłoby z nimi usiąść w barku starej Rzepy” - skomentował Michał Majewski, szef działu śledczego portalu „Kulisy24.com”
Z kolei Grzegorz Wszołek, dzienikarz i bloger napisał - „Facebookowe zwolnienia. Ciekawe, kiedy „Rzepa” odzyska należny status”
To dobre pytanie. Takie zachowanie Grzegorza Hajdarowicza nie zdarza się pierwszy raz. Tuż przed publikacją „Rzeczpospolitej” w 2012 roku, kiedy to Cezary Gmyz ujawnił, że na wraku Tupolewa odkryto ślady trotylu, Hajdarowicz spotkał się w nocy z ówczesnym rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem uprzedzając go o szczegółach publikacji. A gdy ze strony rządu spadła na „Rz” fala krytyki wyrzucił z pracy autora artykułu Cezarego Gmyza, ówczesnego szefa „Rz” Tomasza Wróblewskiego, jego zastępcę Bartosza Marczuka i szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego. Dyscyplinarnie zwolnił też z pracy redaktora naczelnego i założyciela „Uważam Rze” Pawła Lisickiego, który publicznie bronił zwalnianego dziennikarza. Pod koniec maja Paweł Lisicki wygrał z Hajdarowiczem proces przed sądem pracy.
Wtedy, w 2012 roku, przeciw czystce i działaniom Grzegorza Hajdarowicza w redakcji „Rzeczpospolitej” zaprotestowała spora część dziennikarzy i publicystów tak „Rz” jak i tygodnika „Uważam Rze”. Z tego ostatniego w ślad za zwolnionym z pracy Pawłem Lisickim odeszli niemal wszyscy współpracownicy.
Z kolei dziennikarze ówczesnego Działu Krajowego „Rz” wystosowali wówczas list otwarty. Ostro krytykując Hajdarowicza napisali w nim : „ (...)Aby dziennikarz mógł w sposób rzetelny wykonywać swój zawód musi być pewny, że w przypadku prób nacisków, zwłaszcza politycznych spotka się ze wsparciem swoich pracodawców. Takie bezpieczeństwo pracy stanowi fundament zawodu dziennikarza” . Rok później stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich „uhonorowało” Hajdarowicza tytułem Hieny Roku.
Ta sytuacja jednak jak widać niczego obecnego właściciela „Rz” niczego nie nauczyła. Nie wiadomo też czy dziennikarz, którego artykuł stał się przedmiotem bulwersującej rozmowy między wydawcą a księdzem Sową może liczyć na wsparcie swojego środowiska.
Tych, którzy w 2012 roku sprzeciwili się działaniom Hajdarowicza naruszającym niezależność dziennikarską już w dzienniku „Rzeczpospolita” nie ma, odeszli głównie do tygodników „Do Rzeczy” i „wSieci”, część znalazła zatrudnienie we „Wprost”
Dyskusję Hajdarowicza z Sową można przeczytać na profilu FB Grzegorza Hajdarowicza https://www.facebook.com/grzegorz.hajdarowicz?fref=ts