Proust Warlikowskiego to przede wszystkim Proust perwersyjny. Homoseksualistą oczywiście pisarz był, ale czy rzeczywiście cenimy go – by po raz kolejny przywołać dowcip o Radiu Erewań i Czajkowskim – za to? I czy jego homoseksualizm miał rzeczywiście wyzbyte poczucia winy, bliskie współczesności oblicze? No, niekoniecznie.
U Warlikowskiego Narrator (Bartosz Gelner) już w pierwszym swym pojawieniu się recytuje pokaźne fragmenty „Sodomy i Gomory” i – lekko przegięty – podaje tekst o różnych obliczach zboczenia, o rzeszach maskujących się sodomitów chlubiących się dziećmi i żonami, tonem pełnym podskórnego gniewu na społeczną opresję i zakłamania, jakby był to emancypacyjny manifest. (...)
Widzowie, którzy nie przeczytali Prousta, wiele chyba z tego Warlikowskiego nie zrozumieją i nie pomogą tu raczej wręczane broszurki z krótkimi charakterystykami postaci. To znaczy zrozumieją tyle, ile plakatu w Warlikowskim: że był antysemityzm i jest homolubieżność.
Widzowie, którzy Prousta czytali, mogą być zniesmaczeni, bo tak zredukowany Proust przestaje być geniuszem. (...)