Jeżeli spojrzymy na czas, jaki upłynął od wyborów w 2015 roku, to okaże się, że narodowcy są środowiskiem, które najbardziej straciło na polskiej scenie politycznej (może obok Nowoczesnej Kropki, jeżeli można w ogóle o niej mówić jako o oddzielnym środowisku, a nie jedynie projekcie marketingowym). Jeżeli nie zaczną szybko działać, to przepadną.
W cieniu Kaczyńskiego
Jarosław Kaczyński to polityk, który rzuca olbrzymi cień na prawą stronę polskiej sceny politycznej. Być może kluczem jego sukcesu politycznego było stworzenie sytuacji, w której to PiS stał się de facto jedynym prawicowym ugrupowaniem w Polsce. Kaczyński wykreował iluzję bezalternatywności. Chcecie prawicy u władzy? Musicie głosować na nas.
Sami narodowcy wydają się PiS-owi ułatwiać sprawę. Przeciętny wyborca o prawicowych poglądach zdaje się nie mieć powodu, aby głosować na nich skoro obok ma PiS do wyboru. Bo cóż takiego Winnicki i Bosak mogą zapewnić, czego nie gwarantuje obecny obóz władzy? Odrobina radykalizmu, trochę krzyku i coroczny marsz. W dodatku jakiś dziecinny nastrój i faszystowski smrodek. Na co Kowalskiemu to potrzebne?
Środowiska narodowe nie powinny wszak skupiać się na krytykowaniu PO czy Nowoczesnej, bo to nie z tymi partiami toczą bój o wyborców. Ostrze krytyki powinno być skierowane w Prawo i Sprawiedliwość, które zdominowało prawą stronę sceny politycznej. Dopóki nikomu nie uda się rozbić wspomnianego monopolu prezesa, dopóty polskie życie polityczne będzie kaczyńsko-centryczne.
Mistrzowie niewykorzystanych szans
Jednak wszelkie nadarzające się okazje, aby odróżnić się od rządzących, narodowcy jak dotąd zmarnowali. Tak na przykład stało się z Marszem Niepodległości, który sprowadza się do jednej imprezy w roku. Nie udało się tej wielkiej manifestacji przekuć w projekt polityczny, a potencjał przecież istniał.
Kolejną zmarnowaną okazją stała się sprawa aborcji. Gdy w 2017 roku polską polityką ponownie zawładnął ten spór, PiS znalazł się w wyjątkowo niekomfortowej sytuacji. Świetną okazją do zaatakowania partii Kaczyńskiego był właśnie ostatni Marsz z 11 listopada.
Zamiast iść pod hasłem „My chcemy Boga”, które stanowiło nawiązanie do wizyty Trumpa (której notabene wszelkie polityczne korzyści i tak już dawno skonsumował PiS), narodowcy powinni ogłosić hasło dotyczące ochrony życia poczętego; hasło punktujące PiS.
Właśnie takich okazji narodowcy przepuścili mnóstwo. Młodzi działacze na ten przykład prezentują się jako przeciwnicy III RP, twierdząc, że obalą obecny post–PRL i wprowadzą nowy, suwerenny ustrój. Tylko że krytyka Polski Okrągłostołowej jest wręcz wpisana w narrację PiS-u, który przecież w 2005 roku szedł pod hasłami budowy IV RP. Kolejne powielenie PiS-u, kolejny raz Kowalski wzrusza ramionami z nudy.
Podobnie wygląda kwestia eurosceptycyzmu. W krytyce Brukseli i tak nie przelicytują Korwin-Mikkego, z kolei postulat pozostania w UE przy jednoczesnym akcentowaniu potrzeby suwerenności i dbania o polskie interesy zagarnął… no właśnie – PiS. Narodowcom zostają jedynie zapewnienia o potrzebie prowadzenia polityki „wielowektorowej". Ot taki ładny zwrot, z którym nic konkretnego się nie wiąże.
Uchodźcy ostatniej szansy
W tej perspektywie sprawa uchodźców/imigrantów nabiera nowego znaczenia, a nagłe wzmożenie narodowców, którzy od kilku tygodni z nową siłą uderzają w rząd, zaczyna nabierać sensu. Winnicki z resztą działaczy Ruchu Narodowego od pewnego czasu coraz ostrzej wypowiada się na temat imigrantów w Polsce, wprost zarzucając PiS-owi, że oszukał Polaków w tej kwestii.
Wystarczy posłuchać jego ostatnich wystąpień, czy nawet odwiedzić jego konta na portalach społecznościowych. Imigranci całkowicie zdominowali dyskurs narodowców.
Cóż, jest to być może ostatnia szansa na zaznaczenie swojej odrębności względem obozu władzy, który zmonopolizował w kraju – tak ważne przecież dla narodowców – nastroje patriotyczne (co przyznaje zresztą sam Bosak).
Kwestia imigrantów rozpalała kraj w 2015 roku, a poświęcone jej wtedy wystąpienia Kaczyńskiego nie ustępowały tym wygłaszanym przez choćby Winnickiego. Za wypowiedzenie umowy zawartej przez Kopacz, PiS zapłacił słoną cenę na arenie międzynarodowej, ale zachował twarz partii wiarygodnej. Dlatego atak narodowców właśnie w kwestię imigracji na pierwszy rzut oka wydaje się słuszny.
Jednak zauważmy, że Polacy w większości nie są przeciwni imigracji jako takiej, a jedynie przybyszom, którzy mieli być odgórnie narzuceni przez Brukselę. Do Polski od lat przybywają cudzoziemcy z najróżniejszych zakątków świata w celach zarobkowych i zazwyczaj wiodą tu spokojne życie. Świetnym przykładem mogą być najróżniejsze punkty gastronomiczne otwierane przez Turków, Hindusów, Chińczyków itd. – przez lata nikt w publicznych debatach nie podnosił przecież ich kwestii.
Dlatego ataki narodowców mogą okazać się niewypałem. Ich krytyka skierowana na imigrację jako taką może się po prostu rozminąć z poglądami społeczeństwa, na które tak chętnie się powołują w tej sprawie.
Jeżeli tak się stanie, to ostatnia kwestia, która odróżniała narodowców od PiS-u, straci na znaczeniu. Ruch Narodowy musi przemyśleć swoją całą strategię. Opowiadanie przez młodych polityków, że się im nie śpieszy, że mają całe lata na budowanie pozycji to droga donikąd. Podobnie jak mierzenie swojej popularności corocznym marszem.
Czy Polska potrzebuje narodowców?
Narodowcy muszą odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: po co właściwie funkcjonują w bieżącej polityce? Kukiz chce zwrócić Polskę obywatelom, Korwin-Mikke walczy o wolność gospodarczą – a czego pragnie Ruch Narodowy? Czym się wyróżniają? Czy są w ogóle potrzebni?
A może z ich obecnej działalności politycznej wynika więcej plusów ujemnych niż dodatnich? Na te pytania muszą sobie odpowiedzieć samozwańczy spadkobiercy Dmowskiego, jeżeli myślą poważnie o polityce.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie jest odzwierciedleniem stanowiska redakcji.
Czytaj też:
Ten kraj jest za mały na dwa antyPiS-yCzytaj też:
"W Polsce widziałem tłumy patriotów. My już to straciliśmy"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.