Adam Andruszkiewicz został nowym wiceministrem cyfryzacji. Czy dostał nowe stanowisko za lojalne nadawanie na Tuska przez ostatnie trzy lata, czy może z powodu wewnętrznych rozgrywek w obozie władzy? Jaka przyczyna by nie była, to cała sprawa wiele mówi zarówno o rządzących jak i opozycji.
Opozycja w (ciągłym) zacietrzewieniu
Zacznijmy od opozycji, gdyż na jej zachowanie chyba nikt jeszcze nie zwrócił uwagi. Podsumujmy całą sytuację dla lepszego zrozumienia sprawy: Adam Andruszkiewicz ma 28 lat, nie ma ani żadnego doświadczenia, ani wykształcenia, które tłumaczyłyby decyzję ministra Zagórskiego i premiera Morawieckiego.
Na pytanie dziennikarza „Super Expressu” jakie ma kompetencje, by objąć taką funkcję Andruszkiewicz odpowiada: „Przede wszystkim, posiadam wykształcenie wyższe, to ważna kompetencja”, a następnie dodaje, że przecież za rządów PO również MC zarządzali ludzie, którzy nie byli informatykami. Pomijając już fakt, że nowy wiceminister studiował stosunki międzynarodowe, to zauważmy, że człowiek, który od trzech lat nawala (bo nie da się tego łagodniej ująć) w Platformę Obywatelską za absolutnie wszystko, co ta partia zrobiła, teraz powołuje się na jej standardy, aby legitymizować swój awans. Słodka ironia.
Co więcej, jednym z powodów jego nominacji miał być podobno… zasięg jego postów na Facebooku. Cóż, w takim razie w przyszłości rządzący powinni przemyśleć skaptowanie Natalii Siwiec albo pana Popka.
Nie pastwiąc się jednak nad nowym wiceministrem, który po prostu skorzystał z nadarzającej się okazji, zauważmy, że cała sytuacja jest dla opozycji darem niebios. Wydaje się, że w tej sprawie po prostu nie da się chybić, nie da się zepsuć takiej okazji do uderzenia w rząd… Nie da się? Polak potrafi. Wystarczy spojrzeć na pierwsze reakcje polityków i sympatyków „totalnych”.
Nikt nie porusza braku przygotowania posła do sprawowania tej funkcji. Nikogo nawet nie obchodzi, że przeważająca większość jego wypowiedzi to pustosłowie przeplatane tekstami o Trybunale Stanu dla Donalda Tuska. Nie, to nie ma dla opozycji większego znaczenia.
A co ma? Dość dobrze obrazuje to wpis byłej prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz: „Mamy rząd w pełni nacjonalistyczny, autorytarny, antyeutopejski po raz pierwszy od 1989. Zaczyna być groźnie”. Pomijając fakt, że była prezydent posługuje się terminami, których znaczenia najwyraźniej nie rozumie, to sam przekaz jej wypowiedzi jest aż nazbyt jasny: największym problemem dla totalnych jest to, że Andruszkiewicz był przez kilka miesięcy prezesem Młodzieży Wszechpolskiej – organizacji, którą zakładał obecny adwokat Donalda Tuska.
Jak widać opozycja cały czas tkwi w totalnym zacietrzewieniu i nawet krytykując rząd nie potrafi tego zrobić odpowiednio i merytorycznie.
„Totalni” obronili Andruszkiewicza
Jeszcze dalej idzie były wicepremier (!) Jacek Rostowski, który wprost stwierdza, że mamy w rządzie „faszystę”. Aby mieć pewność, że wszyscy jego zagraniczni znajomi dowiedzieli się, że w polskich władzach znajduje się „faszysta”, Rostowski napisał na Twitterze o tym również po angielsku. Jak widać podstawowa lojalność wobec własnego państwa (ale też i wobec po prostu prawdy jako pewnej wartości) w niektórych kręgach nie jest w cenie.
Słowa byłego wicepremiera wziął sobie najwyraźniej do serca Komitet Żydów Amerykańskich w Europie Środkowej, który wyraził w oficjalnym piśmie „zaniepokojenie” nominacją Andruszkiewicza, sugerując przy okazji, że nowy wiceminister jest rasistą i antysemitą. Rostowski pewnie jest cały w skowronkach.
Dalej jest równie ciekawie. Śledząc lament „totalnych”, dowiadujemy się, że Andruszkiewicz jest (a jakże) agentem Putina, a jedyne dywagacje w tym temacie dotyczą tego, czy jest on świadomy tego faktu, czy też spełnia rolę „pożytecznego idioty”. To właśnie ta sprawa spędza politykom PO sen z powiek, którzy domagają się od ABW informacji, czy wobec nowego wiceministra przeprowadzono czynności operacyjno-rozpoznawcze m.in. w zakresie szpiegostwa.
Już pomijając samego prezydenta Rosji, który w ostatnich latach stał się użyteczną pałką, którą można walić w każdego od prawa do lewa, to cała ta strategia atakowania Andruszkiewicza z pozycji „faszystowsko-putinowskich” jest tylko na korzyść samego wiceministra.
Politycy opozycji po raz kolejny ośmieszają sprawę, o którą walczą. Zamiast krytykować ten wybór z racjonalnych pozycji, wytykając realne grzechy rządzących, to oni wolą uderzać od razu w najwyższe tony.
I dlatego, zgodnie z tą narracją, sekretarzem stanu w Ministerstwie Cyfryzacji nie został żaden niekompetentny bufon, tylko krwiożerczy faszysta, nazista, zwolennik Putina itp., itd. Takie podejście jedynie pozwala Andruszkiewiczowi machnąć ręką na całą sprawę i powiedzieć „Widzicie? Jeszcze nie zacząłem pracy, a ci już swoje z tym nazizmem. Jak ich traktować poważnie?”.
Oczywiście między przecinkami byłoby wtrącone zdanie bądź dwa o Trybunale Stanu dla Tuska oraz niemieckich agentach wpływu, ale sam przekaz byłby mniej więcej właśnie taki, jak powyżej.
I trudno się dziwić, bo faktycznie opozycja zrobiła (i robi) wszystko by jej nie traktować poważnie. „Totalni” tak jaki zaorali temat Andruszkiewicza (a przynajmniej wszystko robią w tym kierunku), tak samo wcześniej zaorali sprawę sądów, polityki zagranicznej czy polityki socjalnej.
Dlatego dzisiaj rzetelna dyskusja o praworządności jest praktycznie niemożliwa. Bo każdy, kto zwróci uwagę, że PiS w tym czy innym aspekcie się zagalopował, zostanie od razu postawiony w jednym szeregu z Różą Thun, Tomaszem Lisem czy Jackiem Żakowskim. A któż by chciał się w takim towarzystwie znaleźć?
Dylematy Morawieckiego
Ciekawa jest jednak również perspektywa rządzących. Wybór Andruszkiewicza na wiceszefa MC wskazuje moim zdaniem na trzy rzeczy warte odnotowania.
Po pierwsze, możliwe, że Morawiecki przystępuje do ostatecznej rozgrywki z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobro. Podobno na najbliższy czas jest szykowany gwałtowny odpływ polityków z frakcji „jastrzębi”, których odeśle się na zasłużoną emeryturę do Parlamentu Europejskiego. To znacznie osłabi grupę Ziobry i Szydło, a wzmocni premiera.
Sam Andruszkiewicz wyraźnie daje znać do zrozumienia, że bliżej mu do grupy Morawieckiego. Skaptowanie niezależnego posła może świadczyć, że premier bierze pod uwagę, że przyszły rząd po wyborach w 2019 roku mógłby zostać sformowany już bez Zbigniewa Ziobro na pokładzie. W takim wypadku każda szabla będzie się liczyć.
Uśmiech do narodowców
Druga kwestia, którą warto rozważyć w świetle tej nominacji, to zbliżające się wybory do Parlamentarnego Europejskiego. Wielokrotnie podkreślano, że Jarosław Kaczyński obawia się konkurencji z prawej strony sceny politycznej. Tymczasem od kilku tygodni coraz głośniej jest o ewentualnym sojuszu środowisk zgromadzonych wokół Ruchu Narodowego, Korwin-Mikkego oraz o. Tadeusza Rydzyka. PiS nie przebije ich w eurosceptycyzmie, ale może skutecznie grać na rozbicie sojuszu i przedstawienie się jako jedynej racjonalnej opcji dla wyborców, którzy cenią suwerenność Polski.
Przejęcie Andruszkiewicza może być odczytane (i tak też odczytuje to część opozycji) jako mrugniecie okiem do elektoratu, który zazwyczaj głosował na partie „na prawo” od PiS. Tak też sugerują niektórzy posłowi w rozmowie z mediami. Co prawda Paweł Kukiz twierdzi, że Andruszkiewicz jest postrzegany przez narodowców jako zdrajca, ale przecież PiS nie chce pozyskać głosu samych narodowców (działaczy) tylko ich wyborców.
Zakładając jednak, że takie w rzeczywistości były powody nominacji, to całe zagranie Morawieckiego byłoby zupełnie nieracjonalne.
Po pierwsze, trudno zgodzić się, że duża liczba lajków gwarantuje dobry wynik w wyborach. Gdyby tak było, to Korwin-Mikke od x lat dzierżyłby stery rządów. Po drugie, i to jest o wiele ważniejsze, PiS w ostatnim czasie wyraźnie łagodzi swój przekaz w kwestii Brukseli i nastawiając się na najbliższe wybory, chce przejąć centrowy elektorat. Obsadzenie post-kukizowco-narodowco-endeka na stanowisku ministerialnym jest strzałem w stopę i daje opozycji jedynie kolejny powód do straszenia polexitem.
Traci cała Polska
Cała sprawa ma oczywiście również głębszy wymiar, gdyż destrukcyjnie wpływa na sam kształt państwa i polskiej polityki. Prosty przykład: nie tak dawno przez Polskę przetoczyła się dyskusja dotycząca nagród, pensji oraz apanaży poselskich. Po wielotygodniowej debacie w społeczeństwie wykrystalizował się pewien konsensus, że najważniejsze osoby w państwie – prezydent, premier, ministrowie, sekretarze stanu – powinny mieć odpowiednio wysokie wynagrodzenie.
Były oczywiście marginalne głosy odrębne, ale większość społeczeństwa wypracowała zbliżone stanowisko. Nawet pomiędzy dwoma polskimi plemionami, które są w stanie kłócić się absolutnie o wszystko, zapanowała co do tego tematu krucha zgoda. „Krucha”, gdyż polityk to jeden z najgorzej ocenianych zawodów w Polsce. Ciężko przekonać obywateli, że powinni więcej swoich pieniędzy przeznaczać na „politykierów”, „darmozjadów” i „złodziei”. Ciężko przekonać ludzi, że bez względu czy ktoś jest z PO czy z PiS to w resorcie obrony narodowej, finansów czy administracji powinni znajdować się dobrze opłacani eksperci. Eksperci, którzy ze swoimi kompetencjami przecież bez trudu znajdą zatrudnienie w prywatnym sektorze.
Mimo wszystkich trudności kruchy konsensus udało się uzyskać. I teraz wiceszefem Ministerstwa Cyfryzacji zostaje 28-letni „ekspert” bez doświadczenia, bez wiedzy, bez pomysłu, dysponujący za to lajkami na Facebooku i ego rozmiarów Jowisza.
I w taki oto sposób traci nie PiS, nie PO, nie wiceminister Andruszkiewicz, tylko cała Polska.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "Taki Mamy Klimat":
Czytaj też:
Morawiecki przeszedł chrzest ogniaCzytaj też:
Świąteczny prezent Trzaskowskiego dla PiS
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.