Ciężko umierać – mówi pan Watanabe, bohater filmu „Ikiru”. – Nie mogę po prostu umrzeć, kiedy nie wiem, po co żyłem. „Ikiru”, arcydzieło Akiry Kurosawy, nosi polski tytuł „Piętno śmierci” – wyjątkowo nietrafny. Bo przecież jest to film o tym, jak żyć, a nie o tym, jak umierać.
Zamieszanie w uporządkowanym świecie
„Living” to brytyjska odpowiedź na „Ikiru”. Celowo nie używam zwrotów „brytyjska wersja” czy „remake”, choć film nominowany był do Oscara w kategorii „najlepszy scenariusz adaptowany”. To jednak adaptacja bardzo szczególna, wymykająca się zwykłym regułom takich przedsięwzięć. Więcej o tym później. Najpierw wróćmy do pana Watanabe – czy raczej, skoro mowa o brytyjskim filmie, do pana Williamsa.
Poznajemy go w drodze do pracy. Jak tysiące innych londyńskich urzędników każdego ranka dojeżdża do pracy w metropolii pośród innych, podobnych sobie dżentelmenów w iście brytyjskich uniformach – trzyczęściowy granatowy garnitur w prążki, lśniące buty, nieodzowny parasol, melonik na głowie, w drodze do pracy zaś zawsze lektura, zwykle „Times” lub „Daily Mirror”. Powściągliwy, budzący respekt samym swoim zachowaniem jest urzędnikiem idealnym. Żadna niedokładność w papierach nie ujdzie jego uwagi, brak odpowiedniej sygnatury wstrzymuje bieg sprawy, niechlujnie przygotowana teczka – lub po prostu teczka z kwestią budzącą wątpliwości – trafi na stertę dokumentów, które zbierać będą kurz.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.