Jak to się ma do interesów tej, zapewne większej, części homoseksualistów, którzy nie chcą ze swego życia intymnego robić cyrku ani służyć za mięso armatnie kolejnej rewolucji „ruszającej z posad bryłę świata”, to problem wart osobnego opisania. Bez wątpienia nie oni ani ich prawa są dziś troską tęczowego ruchu, który zaszedł już znacznie dalej. Nie tylko na Zachodzie.
Niepoprawna politycznie prawda jest bowiem taka, że ludzki seksualizm, zwłaszcza potraktowany permisywnie, domaga się eskalacji, przekraczania kolejnych granic, łamania kolejnych tabu. Pamiętam, jak przed laty wicenaczelny „Gazety Wyborczej” Piotr Pacewicz z dumą cytował syna: „W naszej szkole homofobia to straszny obciach”. Dziś 24-letni Pacewicz junior głosi publicznie „poliamorię”, narzekając, że „monogamia go już znudziła”. Co odkryje w sobie znudzony młodzian, gdy dopadnie go kryzys wieku średniego, strach myśleć. A przecież nie jest on jedynym produktem wychowania w pogardzie dla „homofobii”.
W ubiegłym tygodniu tzw. wiodące media gorliwie milczały o publicznych deklaracjach homoseksualnego wykładowcy Uniwersytetu Warszawskiego, lidera finansowanej przez uczelnię (!) organizacji Queer UW, występującego przeważnie w kobiecym przebraniu pod pseudonimem Jej Perfekcyjność. „Tak, odkryłem i powiedziałem to wprost: jestem pedofilem i transgenderem, jestem, i nie obchodzi mnie, komu się to podoba...”. Mimo że kodeks karny jednoznacznie traktuje jako przestępstwo nie tylko czynne uprawianie, ale także propagowanie pedofilii, wyznania „Jej Perfekcyjności” ani zapewne idące za nimi działania nie pociągnęły za sobą żadnych konsekwencji. Można się tylko domyślać, że gdyby zamiast do pedofilii przyznał się transgender z UW na przykład do fascynacji ideą narodową, przykładna kara byłaby surowa i błyskawiczna. (...)