Generał Jaruzelski nie słucha rad żony i wybiera się na Kongres Lewicy – informuje „Super Express”. Ach, jakaż to będzie piękna impreza. Leszek Miller, Lech Wałęsa, Wojciech Jaruzelski, może i Aleksander Kwaśniewski. Elita elit, śmietanka III RP, sól ziemi czerwonej. Historyczne spotkanie wszystkich żyjących prezydentów Polski post-transformacyjnej. Historyczne porozumienie. Liczę więc i na historyczne zdjęcie Olka, Lecha i Wojciecha we wspólnych, lewicowym uścisku, które będzie można opatrzyć podpisem „sprawdź, którego z prezydentów III RP brakuje na powyższym obrazku i pomyśl, dlaczego nie pasował do tego towarzystwa”.
„Nasz Dziennik” informuje, że w poniedziałek ma rozpocząć działalność zespół Macieja Laska do spraw… no właśnie, czego? Zdaniem rządu eksperci Laska zabiorą się za „wyjaśnianie opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej”. Przełóżmy to na język polski – panowie nie będą ustalać, co się stało 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku, ani walczyć na argumenty i naukowe analizy z ekspertami zespołu Macierewicza. Zajmą się za to urabianiem opinii publicznej wedle aktualnych wytycznych. Wspaniały przedsmak tego, co nas czeka dał występ pana Laska w radiu RMF FM, gdzie pytany o to, czy weźmie udział w debacie z naukowcami od Macierewicza odrzekł: „To może zróbmy zapasy w kisielu”. Elegancja, otwartość na debatę oraz klasa – tego zawsze możemy się spodziewać po stronnikach Tuska. Od Niesiołowskiego po Laska.
Podobną klasą błysnęli redaktorzy „Wyborczej” wyciągając na front gazety opowieść o tym, jak to rzesze Brytyjczyków cieszą się, ze śmierci Margaret Thatcher: profil na Facebooku „Wiedźma nie żyje” zebrał już 6 tys. fanów. Zawsze ujmowała mnie delikatność „GW” wobec powagi śmierci, wielokrotnie przecież ukazywana w pełnych szacunku i wstrzemięźliwości tekstach – szczególnie na temat śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego i pozostałych ofiar smoleńskiej katastrofy. Metoda działania jest zawsze ta sama: najpierw wylewa się na froncie kubeł pomyj, a potem pisze gdzieś w środku „o kontrowersjach”.
Bez ogródek, bez „kontrowersji” jest za to na stronie drugiej „GW”, gdzie festiwal antysmoleńskiego hejtu przybrał formę trójgłosu. Paweł Wroński, Monika Olejnik i Katarzyna Wiśniewska – cóż może być pyszniejszego w piątkowej prasie. Dwie ostatnie panie zajmują się z troską losem polskiego Kościoła, Wroński zaś troszczy się o Polskę i o Jarosława Kaczyńskiego. Martwi go zwłaszcza przebiegłość tego ostatniego, który zamiast nawoływać do insurekcji na Krakowskim Przedmieściu zachowywał się powściągliwie. Wroński rozszyfrował jednak ten szczwany plan: Kaczyński wie, że na „paliwie smoleńskim” nie doleci do wygranej w wyborach, może za to dolecieć jako lider „ruchu patriotycznego”. Podstępny Kaczafi postanowił więc udawać patriotę – do tego sprowadza się wywód Wrońskiego – sprawy smoleńskie zostawiając w rękach Macierewicza. Przyznam, że już się gubię w tej sofistyce „Wyborczej”. Dotąd martwili ją tylko prawdziwi patrioci, teraz okazuje się, że także patrioci-przebierańcy.
Katarzyna Wiśniewska opisuje, jak to podczas mszy w kościele seminaryjnym ksiądz zastanawiał się głośno, czy Chrystus zmartwychwstały mógł wraz z ofiarami katastrofy smoleńskiej w ostatnich chwilach modlić się za nich słowami „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. Zdaniem Wiśniewskiej oznacza to czytelną aluzję: skoro Chrystusa po tych słowach zamordowano, to cytujący je ksiądz ani chybi uważa, że i pasażerów rządowego tupolewa zamordowano. Reszta jej analizy jest na podobnym poziomie, co również wprowadza czytelnika w sporą konfuzję – o co chodzi? Może o to, że kontrolerzy lotów ze Smoleńska jednak wiedzieli co czynią, powtarzając jak mantrę „na kursie i na ścieżce”?
Festiwalowi hejtu i bluzgów ze strony sekty MAK-owskiej tak obficie reprezentowanej w mediach salonowych towarzyszy dziś krótka, ale dobitna informacja z „Gazety Polskiej Codziennie”. Jak mówi Piotr Walentynowicz, wnuk Anny Walentynowicz, „po zapoznaniu się z ekspertyzami sporządzonymi w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu z ubolewaniem stwierdziliśmy, że nie rozwiały one naszych wątpliwości”. Krótko mówiąc – nadal nie wiadomo, czy osoba pochowana w grobie Anny Walentynowicz to naprawdę legendarna działaczka „Solidarności”. Państwo zdało egzamin. Ba, nawet więcej: jak się już raz zabrało, za jego zdawanie, to zdaje, zdaje, zdaje, i nie wiadomo kiedy skończy.