Marketingowy pomysł na wspomnienia premierowej jest bardzo przejrzysty już od pierwszych stron. Cel to ocieplić nadwyrężony aferami i wykańczaniem oponentów wizerunek Donalda Tuska – tytana pracy, herosa miłości i wartości, którego, niestety, od obowiązków rodzinnych odrywa codzienna harówka dla Polski, dla nas, by żyło się nam lepiej... Jego żona jest więc samotna, ma depresję, nieustannie wyczekuje męża, przeżywa brutalność i bezwzględność polskiej polityki, która w tak bezpardonowy sposób niszczy naszego premiera a jej męża...
Przy całej różnicy pochodzenia i wykształcenia Małgorzata Tusk ma więc przypominać Danutę Wałęsową. Gosia gosposia w swojej samotni czasem wątpi w sens tej miłości, skupia się na dzieciach i wnuczku, walczy z biedą, sporo czyta, szyje ubranka, szydełkuje, robi na drutach, ucieka w podróże, w działalność społeczną, przyjaźnie, ale bohatersko trwa przy Donku, bo wie, że jego polityka to nie wszystko, że się kiedyś skończy... Są razem, ale jakby osobno, nowocześni, autonomiczni, ale się bardzo kochają... Stąd ostateczna konkluzja: „Na loterii wygrałam dobry los”.
Książka premierowej jest w istocie kopią „Marzeń i tajemnic” Wałęsowej. Ta sama sztampowa opowiastka. Nieprzypadkowo Małgorzata Tusk dziękuje Piotrowi Adamowiczowi, który od czasu spisania refleksji Danuty Wałęsowej stał się – jak widać – specjalistą od rządowo-damskich memuarów i harlequinów.
Pani premierowa jest w dodatku tak przewidywalna, że spieszy z hołdem Danucie Wałęsowej za dodanie jej odwagi. I tak jak ona nie odsłania żadnych tajemnic, nie ujawnia w istocie nowych rzeczy. Zamiast tego napada na wrogów premiera i Platformy Obywatelskiej, walczy z kaczyzmem, ubarwia przeszłość, usuwając z niej niektóre postaci, a przede wszystkim stara się na nowo opowiedzieć Donka i swoje z nim relacje, licząc przy tym na to, że nikt nie wyciągnie i nie porówna jej dawnych wywiadów prasowych, by się przekonać, jak na przestrzeni lat zmienia się jej opowieść. Dłużyzna, infantylizm, obrazki z wakacji, przepisy kulinarne, słodkie SMS-y od Donka, opowieści o łzach męża, banał i niewiele realnego życia.
Czytadło, którego dźwignią marketingową podkręcającą sprzedaż ma się stać rzekoma kontrowersja zawarta w tej książce. Jednak opisywanych w tabloidach pikantnych kulis zdrad małżeńskich Tusków na kartach „Między nami” po prostu nie ma. Jednak mimo koneksji rodzinnych z LWP Tuskowie to para studentów-antykomunistów. Ich życie, nawet po przyjściu na świat syna Michałka, wyglądało tak: „W dzień praca, wieczorem spiskowanie”. Tak przynajmniej wynika z pamiętnikarskich opisów ich heroicznej walki z komuną zaprezentowanych przez Małgorzatę. I to już przed Sierpniem ’80, nie mówiąc już o czasach późniejszych.
(…)
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że z punktu widzenia bezpieki Tusk był po prostu nikim. Wbrew sugestiom jego żony nigdy nie był rozpracowywany przez SB w ramach jakiejkolwiek personalnej sprawy operacyjnej – kwestionariusza ewidencyjnego, sprawy operacyjnego sprawdzenia czy sprawy operacyjnego rozpracowania. Był jedynie osobą incydentalnie „przechodzącą” w sprawach wymierzonych w jego kolegów i znajomych właśnie takich jak Kozłowski. Mało tego, z oględzin akt paszportowych Tuska wynika, że w latach 1985 i 1988 bez problemu otrzymał z Wydziału Paszportowego SB w Gdańsku paszport i wyjeżdżał do Francji oraz RFN. Nawet po wspomnianym zatrzymaniu i krótkim osadzeniu w areszcie w lipcu 1983 r. nie wszczęto wobec niego żadnej sprawy operacyjnej.
Rok później, o czym również nie dowiemy się z „Między nami”, „antykomunista” Tusk współpracował w przygotowaniu książki „Dzieje Brus i okolicy” (pod redakcją Józefa Borzyszkowskiego, Chojnice-Gdańsk 1984 r.), w której oprócz licznych kłamstw na temat najnowszych dziejów Polski znalazły się skandaliczne słowa o morderstwach dokonanych „przez bandę reakcyjnego podziemia” dowodzoną przez „Łupaszkę” (s. 421). Może dlatego kierowany przez niego rząd nie wspiera w należyty sposób prac ekshumacyjnych na powązkowskiej „Łączce”.