– Chcemy więcej żołnierzy NATO w Estonii – jednoznacznie zakomunikował prezydent w rozmowie z Politico. Jego zdaniem w obliczu mobilizacji rosyjskich sił u granic Ukrainy, Sojusz nie powinien tracić ani chwili i wzmocnić swoje zdolności obronne.
– Potrzebujemy silnej obecności, aby upewnić się, że nie zostaniemy zaatakowani – stwierdził Karis dodając, że z radością przyjął decyzję Danii o wzmocnieniu swojej militarnej obecności na Litwie poprzez i wysłaniu tam dodatkowych myśliwców.
Rosja zaatakuje Estonię?
Głowa państwa estońskiego została również zapytana o to, czy prawdopodobny jest atak Federacji Rosyjskiej na jego ojczyznę.
– Nigdy nie wiadomo. W historii zdarzały się już niespodzianki – odparł. – Za każdym razem, gdy pojawia się sytuacja taka, jak teraz na Ukrainie, pojawiają się tego typu pytania – dodał.
Prezydent potwierdził również, że w marcu planuje odbyć wizytę w Kijowie. Zapowiedział, że w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki, Kersti Kaljulaid, nie zamierza w Moskwie spotykać się z Władimirem Putinem.
– W tej chwili stosunki z Rosją są zamrożone. Nie chodzi tylko o Estonię, lecz o całą Europę. Pierwszym krokiem jest podjęcie przez NATO jakiejś dyskusji – stwierdził Karis.
Szef MON ostrzega
Przed agresją Rosji ostrzegał również kilka dni temu szef resortu obrony Estonii Kalle Laanet.
– Bezpieczeństwo naszego kontynentu i Sojuszu jest zagrożone. Wschodni sąsiad Unii Europejskiej nie chce żyć w pokoju i demokracji, i sama nie pozwala żyć tak innym – powiedział 3 grudnia.
Laanet stwierdził, że Federacja Rosyjska traktuje niektóre kraje jako "terytoria do podboju, a nie niepodległe państwa, w których ludzie mają swój własny język, kulturę i niezbywalne prawo do wyboru własnej ścieżki rozwoju i na tej podstawie swoich partnerów".
Czytaj też:
Stoltenberg: Istnieje realne ryzyko nowego konfliktu w EuropieCzytaj też:
Szef resortu obrony Szwecji: Musimy być w stanie współpracować z NATO