Ursula von der Leyen pokazała nam właśnie, kto ma władzę w Unii Europejskiej i w Warszawie, a rząd Mateusza Morawieckiego wystawił się właśnie - zupełnie słusznie - na kpiny.
Nie chodzi o to, że warto było bronić Izby Dyscyplinarnej, bo nie warto było, podobnie jak i nie warto szczególnie bronić aktualnej postaci zmian w polskim sądownictwie, poczynając od Trybunału Konstytucyjnego. Diagnoza PiS o patologiach systemu sądowniczego była w wielu aspektach słuszna i - tak naprawdę - przed rokiem 2015 wyważana przez bardzo różnych przedstawicieli sceny politycznej w Polsce.
Partia Jarosława Kaczyńskiego zrobiła jednak z sądów rodzaj bębna sygnalizacyjnego, dzięki któremu wzywała swoich wyborców do politycznej mobilizacji przeciwko Unii Europejskiej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.