Prof. Sikorski: Opłata reprograficzna to projekt z analogowej rzeczywistości

Prof. Sikorski: Opłata reprograficzna to projekt z analogowej rzeczywistości

Dodano: 
Tablet. Zdjęcie ilustracyjne
Tablet. Zdjęcie ilustracyjne Źródło:Pixabay
Trzeba sobie wreszcie powiedzieć, że system opłat, który wymyślono wiele lat temu w Niemczech i co - dodajmy - miało swój ogromny sens do czasu cyfrowej rewolucji, czyli mniej więcej do końca XX wieku, jest już dzisiaj anachronizmem – mówi DoRzeczy.pl prof. Rafał Sikorski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, ekspert prawa własności intelektualnej.

Prace nad projektem ustawy o artystach zawodowych mają zakończyć się jeszcze w tym roku. Mowa o dopłatach do ubezpieczeń społecznych dla twórców, ale też onałożeniu opłaty reprograficznej m.in. na komputery, tablety i czytniki e-booków. Myśli pan, że resort jest doprowadzi projekt do końca?

Prof. Rafał Sikorski: Nie wiem, czy doprowadzi. Wiem natomiast, że to nie jest dobry projekt, bo stosuje narzędzia z głęboko analogowej przeszłości do dzisiejszej, cyfrowej rzeczywistości, w której korzystanie z dóbr chronionych w prawie autorskim wygląda już zupełnie inaczej. Cały problem w tym, że pomysłodawcy nie dostrzegają tej zmiany, albo nie chcą jej dostrzegać. Nie można zapomnieć o tym, że opłaty reprograficzne to instytucja wprowadzona na początku drugiej połowy XX wieku. Wtedy pojawił się magnetofon i nagle zorientowano się, że kopiowanie dla użytku prywatnego może stać się poważnym zagrożeniem dla interesów podmiotów uprawnionych. I rzeczywiście, istotne argumenty przeważyły wtedy za wprowadzeniem takich opłat najpierw od urządzeń kopiujących, a potem od tzw. czystych nośników, czyli kaset. Te opłaty miały rekompensować ekonomiczne straty uprawnionym wynikające przede wszystkim z tego, że na skutek prywatnego kopiowania, użytkownik nie musiał już kupować np. płyty gramofonowej, czy później kasety. Opłaty nałożono na producentów i importerów sprzętu i nośników, a ci przerzucali je na odbiorców końcowych uprawnionych do korzystania w ramach użytku prywatnego.

Tak dzisiaj nie korzystamy z dóbr kultury. Nie przegrywamy na kasety muzyki czy filmów, nie przegrywamy płyt CD, DVD czy Blue-Ray. Dzisiaj streamujemy treści, a prywatny użytek traci na znaczeniu w praktyce. Najgorsze, że w to wszystko „wmieszała się” jeszcze pandemia, czyli czas, który również dla twórców był bardzo trudny. Pandemia pozbawiła ich dochodów. Pojawiła się tu uzasadniona chęć pomocy tej ważnej grupie. Tyle, że sięgnięto po złe narzędzie, przeznaczone do innych celów, w ogóle nie z tej epoki... i dostaliśmy zły projekt.

Opłata reprograficzna w tym projekcie to 1 do 4 proc. cen brutto objętych nią urządzeń i produktów. Ministerstwo kultury szacuje, że przychody z tego tytułu wyniosą 565 mln zł rocznie. Nie jest to dobry przykład „janosikowania”, czyli niewielkiego obciążenia bogatych firm, często zachodnich i wsparcie dla np. projektów społecznych czy inwestycji rządowych w kraju, np. w infrastrukturę?

Powiedzmy sobie szczerze, kto nie chciałby być trochę Janosikiem, trochę Robin Hoodem? Kwota, o której mowa, jest naprawdę wysoka i jest o co się bić. Przewiduje się znaczący wzrost wpływów z tej opłaty. Przypominam raz jeszcze: ta opłata ma zrekompensować straty wynikające z korzystania w ramach użytku prywatnego, ma stanowić wynagrodzenie dla twórców. Tyle, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zapomniało tylko, że znaczenie prywatnego użytku maleje, a zatem uzasadnione jest raczej zmniejszanie lub wręcz wyeliminowanie tej opłaty, a nie jej zwiększanie. Inna sprawa, że w wypowiedziach medialnych uzasadniono wzrost opłat również tym, że chce się uzyskać dla twórców wynagrodzenie za korzystanie w ramach dozwolonego użytku w ogóle. To kolejne nieporozumienie, bo przecież szereg przypadków dozwolonego użytku np. dla potrzeb działalności edukacyjnej jest nieodpłatnych. Również nieporozumieniem jest twierdzenie, że te opłaty miałyby wyrównywać straty z tytułu internetowego piractwa. Korzystanie z nielegalnych źródeł nie mieści się w ramach prywatnego użytku. Straty, które są konsekwencją takiego nielegalnego korzystania, również nie mogą być wyrównywane za pośrednictwem takich opłat. Warto również pamiętać o tym, że część z tych pieniędzy będzie musiała trafić do twórców zagranicznych, trudno bowiem będzie uzasadnić, że użytek prywatny dotyczy tylko utworów polskich twórców. Myślę, że po te pieniądze zgłoszą się obcy twórcy, bo kwota, która będzie leżała na stole jest znacząca i na pewno jest zauważalna.

Jeśli opłata reprograficzna nie jest stricte podatkiem, bo pieniądze z niej nie zasilą budżetu państwa tylko bogate instytucje jak ZAIKS, to nie jest to trochę przelewanie pieniędzy za pomocą durszlaka?

Trudno się dziwić, że organizacje, jak ZAIKS, są zainteresowane możliwością podziału tak znacznych środków. Organizacje tego typu nie robią tego przecież charytatywnie. Oczywiście, przedstawiciele takich organizacji powiedzą, że występują w interesie twórców, tyle że w przypadku tak znacznych środków, w pewnym momencie mają one swój własny interes i zawsze musi rodzić się tu wątpliwość, czy ten interes w pewnym momencie nie przesłoni interesów samych twórców. Tu zresztą nie ma, co się obrażać, po prostu taka jest ludzka natura. Problem jest w tym, że cały system poboru i redystrybucji środków uzyskanych z omawianej opłaty w sposób nieunikniony przestaje być transparentny. Dlaczego na pewne urządzenia nakłada się opłaty w wysokości 1 proc., a na inne 4 proc.? Jakie utwory są na tych poszczególnych rodzajach urządzeń kopiowane? Które utwory kopiowane są najczęściej? Moim zdaniem, dzisiaj przy tak dużej liczbie różnego rodzaju urządzeń, nie da się sensownie odpowiedzieć na te pytania. Nie da się tym systemem rozsądnie zarządzać. Ten system nie będzie dobrze działać, bez względu na to, kto tym systemem będzie zarządzać.

Jak wygląda zgodność tego projektu z prawodawstwem unijnym?

Moja wątpliwość dotyczy np. kwestii uzasadnienia obejmowania opłatami poszczególnych urządzeń. Czy naprawdę np. tablety wykorzystywane są do kopiowania w ramach użytku prywatnego? Przecież, gdy służą do streamowania filmów czy muzyki, to zwykle nie dokonuje się tu zwielokrotniania, a nawet jeśli się to robi, to często wynagrodzenie za korzystanie w taki sposób jest już zawarte w abonamencie za dostęp, który uiszcza użytkownik serwisu. Podobnie zresztą mam wątpliwości, co do obejmowania opłatami odbiorników telewizyjnych, także tych mających funkcje nagrywania. Jeśli bowiem zapisuje film, to jeśli w ogóle już to robię, to robię to po to, by obejrzeć go później, gdy będę miał na to czas. Gdzie tu pojawia się jakakolwiek strata? Na szczęście nie rozmawiamy już dziś o smartfonach. Problemem jest również sposób podziału środków. Połowa ma trafić do funduszu wspierającego tzw. artystów zawodowych. By ten status uzyskać trzeba spełnić określone kryteria. Tyle, że kryteria formalne jak np. dyplom ukończenia uczelni, są z punktu widzenia prawa autorskiego kompletnie obce. Dla prawa autorskiego, to czy ktoś ma dyplom, czy go nie ma, nie ma znaczenia, żadnego. Problem również w tym, że pojęcie artysty zawodowego tak zdefiniowane, że w istocie preferuje polskich twórców, a tu znowu kwestia ta nie powinna wpływać na dostęp do takich środków. Również problemem jest dobór kategorii twórców – nie ma dziennikarzy, są tancerze – a przecież jeśli już czyjaś twórczość jest kopiowana w ramach użytku prywatnego, to raczej twórczość tych pierwszych.

Co pod kątem legislacyjnym jest największą bolączką projektu ministerialnego i co mogłoby go uratować?

Największa bolączka tego projektu, to jego nieprzystawalność do cyfrowej rzeczywistości. Trzeba sobie wreszcie powiedzieć, że system opłat, który wymyślono wiele lat temu w Niemczech i co - dodajmy - miało swój ogromny sens do czasu cyfrowej rewolucji, czyli mniej więcej do końca XX wieku, jest już dzisiaj anachronizmem. Nie da się cofnąć czasu. Nie wrócimy przecież do analogowego świata. Wady nowej ustawy są również nieusuwalne dlatego, że przy pomocy opłaty, która ma rekompensować straty ekonomiczne związane z jedną z postaci dozwolonego użytku, próbuje się załatwić kwestie zabezpieczenia społecznego. Wykorzystanie przestarzałego i zużytego narzędzia do celów, do których ono nie służy, niczego dobrego przynieść już nie może. Jeśli tego nie zrozumiemy, to co kilka lat będziemy toczyć spory o urządzenia, o wysokość opłat i o sposób redystrybucji. Ja sam uczestniczę już w którejś odsłonie tego sporu. Z każdym rokiem jednak, na skutek rozwoju cyfrowej rewolucji, spór ten staje się jednak coraz mniej przystający do rzeczywistości, a przez to coraz bardziej groteskowy.

Czytaj także