De facto cała lewicowo-liberalna strona sceny politycznej uznała jednogłośnie, że wojna na Ukrainie jedynie potwierdza tezy dotyczące konieczności pogłębionej integracji europejskiej. Nie tak dawno Donald Tusk podczas spotkania na Uniwersytecie Rzeszowskim przekonywał, że Unia powinna stać się wspólnotą polityczną, która „na gruncie podzielanych wartości jest w stanie zbudować wspólną politykę zagraniczną”. Janusz Lewandowski z PO na łamach „Polityki” pisał natomiast, że Europa musi w obliczu wojny „wziąć większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo naszego kontynentu” poprzez „realny wymiar obronny”, a jeszcze dalej poszedł Paweł Kowal, którego zdaniem UE powinna dysponować „niezależnymi siłami” będącymi w dyspozycji Komisji Europejskiej.
Takie wypowiedzi, których w ostatnich tygodniach było multum, wpisują się doskonale w od dawna podnoszony przez „unijczyków” pomysł stworzenia „europejskiej suwerenności”, czyli po prostu powołania państwa europejskiego, które byłoby suwerenne tyle względem podmiotów zewnętrznych (USA, Rosja, Chiny), ile podmiotów wewnętrznych – państw narodowych konstytuujących obecną Unię.
Jednym z wymiarów „suwerenności europejskiej” ma być przełamanie zasady jednomyślności, gdyż dopóki ona obowiązuje, dopóty – jak zauważył Guy Verhofstadt na słynnym Campusie Rafała Trzaskowskiego – Unia „nie istnieje”, ponieważ zamiast jednego scentralizowanego podmiotu mamy do czynienia z „patchworkiem 27 państw członkowskich”. Postulat pozbawienia państw narodowych wpływu na politykę UE podłapuje coraz więcej polskich polityków. – Trudne negocjacje wokół sankcji na Rosję pokazują, że czas na zlikwidowanie zasady jednomyślności – przekonywała niedawno Róża Thun z Polski 2050. Takie wypowiedzi dowodzą, że temat Rosji – tak jak wcześniej pandemii – jest po prostu rozgrywany do budowy europejskiej federacji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.