Od wyborów parlamentarnych w 2019 r. Konfederacja skrupulatnie budowała pozycję na polskiej scenie politycznej, notując powolny, acz nieprzerwany wzrost poparcia. Mieszanka korwinistycznego liberalizmu z narodowcami oraz niemal reakcjonistyczną Koroną Grzegorza Brauna przez dłuższy czas wydawała się dawać zaskakująco pozytywne rezultaty. „Jedyna ideowa prawica w Sejmie” – jak to lubią samookreślać się politycy Konfederacji – znajdowała się na uprzywilejowanej pozycji, gdyż w przeciwieństwie do demoliberalnej opozycji, której narracja i tak ogranicza się do suflowania przekazu Brukseli, była w stanie krytykować rządzących z pozycji konserwatywnych, suwerennościowych, a także wolnościowych. Widać to było szczególnie na dwóch polach: w kwestii polityki ustępstw, którą polski rząd stosował wobec Unii Europejskiej, oraz w trakcie pandemii COVID-19, gdy władza wdrażała coraz bardziej restrykcyjne zakazy, ograniczała swobody obywatelskie oraz tłamsiła wolność gospodarczą, na której punkcie konfederaci są szczególnie wyczuleni.
Nagle jednak doszło do ewidentnego tąpnięcia w poparciu – od dobrych kilkunastu miesięcy sondaże pokazują, że Konfederacja nie tylko przestała ocierać się o trzecie miejsce na podium, jak to miało miejsce w przeszłości, lecz także, że nawet samo jej wejście do Sejmu staje pod znakiem zapytania. 5,6, czasem 7 proc. – to wynik, który najczęściej „ideowa prawica” uzyskuje w ostatnich badaniach, aczkolwiek nie brakuje i takich, które sytuują ją już pod progiem wyborczym. Sondaże oczywiście nie są wyrocznią, jednak sama tendencja spadkowa jest niepodważalna. Co za nią odpowiada?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.