Wystawa zorganizowana przez Muzeum Powstania Warszawskiego w Berlinie, w ośrodku nazwanym Topografią Terroru, gdzie swoją siedzibę miały organy bezpieczeństwa III Rzeszy, m.in. gestapo i SS, to kolejny wielki krok w przywracaniu pamięci o Powstaniu Warszawskim, jaki zawdzięczamy warszawskiej instytucji. Tym razem chodzi o eksport wiedzy na temat tego, czym była II wojna światowa w Polsce na Zachód, głównie do Niemiec. Jak wielkie ma to znaczenie, pokazać może kariera niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, który triumfalnie zdobył telewizyjne ekrany świata i wszelkie możliwe nagrody w tej dziedzinie. Film ten doskonale wpisuje się w nową politykę historyczną Niemiec, zgodnie z którą, z niewiadomych względów, Niemcy ulegli dziwnemu amokowi, którego ostatnim akordem był Holokaust, ale w konfrontacji z Polakami okazują się ostoją cywilizacji. Ci ostatni w zagładzie Żydów uczestniczą z gorliwością, do której daleko potomkom Goethego. Od tego tylko krok do uznania, że Niemcy byli pierwszą ofiarą nazistów, z którymi chętnie współpracowali Polacy.
Wystawa, w której odsłonięciu uczestniczyli prezydenci Polski i Niemiec, a ten ostatni jednoznacznie mówił o niemieckiej winie, ma ogromne znaczenie dla przeciwdziałania tego typu deformacji historii. Dla większości jej widzów rewelacją było to, że w Warszawie rok po powstaniu w getcie był jeszcze jeden, nieporównywalnie większy zryw. Reakcje na wystawę były z reguły entuzjastyczne. Nie wszystkie jednak. Oto wypowiedź dla prestiżowej stacji radiowej Deutschlandradio Kultur: „Wystawa została przygotowana przez ludzi, którym jedynie się wydaje, że są kompetentni. Nasze Ministerstwo Kultury wycofało się z jej finansowego wsparcia. Jeśli chodzi o treść, to wystawie nie należy się zbytni szacunek. Jednak ze względu na stosunki polsko polskoniemieckie, aby uniknąć wstydu, wystawa jest pokazywana”.
Jest to oświadczenie polskiego (!) historyka prof. Tomasza Szaroty. Nie wiem, czy przemawia przez niego zwykła zawiść, czy chęć dyskredytacji konkurentów – prof. Szarota jest członkiem Kolegium Programowego Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, które ciągle nie jest w stanie zaistnieć. Nie lubię określenia „polskie piekło”, gdyż przypisuje ono nam jakoby szczególną tendencję do swarów. Jeśli jednak mielibyśmy szukać tego przejawów, to wystąpienie Szaroty nadaje się do tego doskonale. Nie tylko robi on wszystko, aby zdezawuować pracę swoich rodaków w oczach Niemców. Dostarcza także idealnego alibi dla zbagatelizowania przedsięwzięcia, które winno konfrontować ich ze swoją historią. Skoro sami Polacy gruntownie je dyskredytują…
Na szczęście tym razem nie posłuchali oni polskiego renomowanego historyka. Pomógł w tym z pewnością prezydent Niemiec Joachim Gauck, na którym wystawa zrobiła ogromne wrażenie. Chyba nie przejął się Szarotą.