Wszystkie nasze narodowe powstania, poza spychanym na drugi plan powstaniem wielkopolskim, są przedmiotem niekończących się sporów, rozgrzewanych kolejnymi rocznicami. Do tych najbardziej kontrowersyjnych należy powstanie styczniowe, którego niedawne stulecie obchodziliśmy w randze omalże nieoficjalnego święta narodowego, z udziałem najwyższych władz, nie tylko polskich, oraz specjalnymi programami państwowych mediów.
W tym jednak wypadku poszliśmy krok dalej, bo nie tylko odżyły spory o sens samego powstania i mitu, który zbudowano na nim ówcześnie, a zinstytucjonalizowano w Polsce sanacyjnej – jakoby odzyskanie niepodległości w roku 1918 było odłożonym w czasie zwycięstwem powstania styczniowego i bez tej ofiary wolnej Polski by nie było. Pojawia się także spór nowy: o nowy mit, który właśnie podczas niedawnych obchodów sformułowano w obozie rządzącym i jego mediach: wspólnej walki narodów polskiego i ukraińskiego (i białoruskiego, i litewskiego) przeciwko rosyjskiemu imperializmowi i moskiewskiemu samodzierżawiu.
Co do sporu pierwszego, toczonego od dawna, w istocie mamy w naszej debacie publicznej raczej dwa monologi. W obu używa się argumentów z innych dziedzin, nieporównywalnych i przez to niezazębiających się w żadną dyskusję, która mogłaby inaczej być pożyteczna dla przepracowania przez Polaków historii i zrozumienia prawideł rządzących polityką. Jedni „serce krwawią, duszę krwawią”, mówiąc słowami wieszcza, uznając, że stojące za powstańcami racje moralne każą odrzucić jakiekolwiek wątpliwości motywowane kategoriami tak przyziemnymi, jak pragmatyzm, zysk czy strata. Drudzy mnożą racjonalne dowody, że żadne z powstań, zajmujących główne miejsca w romantycznej narodowej legendzie, od samego początku nie miało szans na powodzenie, a sposób ich prowadzenia dodatkowo sytuację pogarszał.
Synteza romantyzmu z realizmem
Najrozsądniejsza, i na swój sposób w tym nieprzekraczalna, wydaje się krytyka tradycji powstańczej dokonana przez Romana Dmowskiego. „Pan prezes”, jak go nazywali współpracownicy i stronnicy, wbrew stereotypowi wynikającemu po części z powszechnej nieznajomości jego dorobku, a po części z bezrefleksyjnego traktowania propagandy reżimu sanacyjnego, nie ustawiał się bowiem w tym sporze po żadnej ze stron, ale próbował dokonać syntezy. W takim duchu zresztą kształtowało się całe myślenie zarówno Dmowskiego jak i innych ojców założycieli endecji, bynajmniej, wbrew wspomnianej propagandzie sanacji, nietożsame z myśleniem „realistów” ze stronnictw ugodowych. Ci zresztą w swoich współczesnych pismach traktowali rodzący się polski nacjonalizm jako ruch wrogi właściwemu porządkowi rzeczy i, obok socjalizmu, jedną z dwóch równie niebezpiecznych idei szerzących się w młodym pokoleniu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.