Po ostrzelaniu przez Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej obozu Grupy Wagnera, Jewgienij Prigożyn wszczął w piątek bunt i ogłosił "marsz na Moskwę", po czym następnego dnia wydał rozkaz do odwrotu, uzasadniając swoją decyzję koniecznością niedopuszczenia do "przelania rosyjskiej krwi".
Do ugody miał się przyczynić dyktator Białorusi Aleksandr Łukaszenka, który działając w porozumieniu z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, przedstawił propozycję deeskalacji napięcia i opcję gwarancji dla oddziałów wagnerowców. Do chwili rozkazu o powrocie do baz najemnicy bez przeszkód zbliżyli się do rosyjskiej stolicy na dystans około 200 kilometrów, nie napotykając większego oporu ze strony regularnej armii i sił bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej.
Liczebność sił, którymi dysponował Prigożyn, szacuje się na 25 tys. osób. Kolumny zmierzające do Moskwy liczyły jednak maksymalnie 4 tys. bojowników. W czasie buntu wagnerowcy zestrzelili kilka samolotów armii rosyjskiej i zabili kilkunastu żołnierzy wojsk Rosji.
"Słabość i kruchość"
– Wydarzenia w Rosji w miniony weekend pokazują słabość i kruchość rosyjskiego reżimu – powiedział sekretarz generalny Sojuszu Północnoatlantyckiego Jens Stoltenberg. W poniedziałek szef NATO wziął udział w konferencji prasowej wraz z ministrem obrony Republiki Federalnej Niemiec Borisem Pistoriusem oraz prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą.
– Zbrojne powstanie Jewgienija Prigożyna pokazało, jak trudne i niebezpieczne jest dla prezydenta Władimira Putina poleganie na najemnikach, którzy faktycznie zwrócili się przeciwko niemu – stwierdził Stoltenberg. I dodał, że nie jest jasne, co wydarzy się w Rosji w ciągu najbliższych dni i tygodni.
– Musimy więc nadal udzielać wsparcia Ukrainie, jako NATO i sojusznicy, oferując pomoc militarną – mówił sekretarz generalny NATO.
Czytaj też:
"Król jest nagi". Rosyjskie elity zaczęły wątpić w kontrolę Putina nad krajemCzytaj też:
Bunt Prigożyna. "Celem było wyprowadzenie tej bandy łobuzów z Ukrainy"