To słowa anonimowego przedstawiciela obozu władzy, umieszczone w ostatnim rozdziale książki Zbigniewa Parafianowicza „Polska na wojnie”. Książka jest podsumowaniem kulisów działań polskiej elity władzy wobec Ukrainy po wybuchu wojny. Podsumowaniem z jednej strony – z mojego punktu widzenia – budującym, z drugiej – przerażającym.
Budującym, a może raczej satysfakcjonującym, ponieważ w świetle ujawnianych przez Parafianowicza informacji oraz powszechnie znanych faktów okazuje się, że zdecydowana większość diagnoz stawianych przeze mnie – a także przez część publicystów „Do Rzeczy”, w tym Pawła Lisickiego, Jana Fiedorczuka czy Wojciecha Golonkę – była stuprocentowo trafna. Ba, często nawet trafniejsza niż sam przypuszczałem. Przerażające, ponieważ poziom dyletanctwa, emocjonalności, nieobecność jakiejkolwiek kalkulacji, a także kompletna głuchota na głosy odrębne wśród ludzi, którzy decydowali o polskiej polityce w tamtym okresie – porażają.
Książka Parafianowicza opiera się na anonimowych wypowiedziach osób z otoczenia pana prezydenta, z Kancelarii Premiera oraz z wojska. Ta anonimowość ułatwia oczywiście stawianie autorowi zarzutów, ale Parafianowicz nie jest w zawodzie nowy i ma solidną markę, a polityką wschodnią, w tym Ukrainą, zajmuje się od wielu lat.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.