To nie był zamach na polityka, jak to zwykle jest pokazywane w hollywoodzkich produkcjach. Żaden supersnajper, czynny czy były agent służb, który z dachu wysokiego budynku bierze na muszkę swoją ofiarę. Tuż po godz. 15 w słoneczny dzień 15 maja 71-letni pisarz artysta najpierw długo skandował: „Robo, Robo!” – zdrobnioną wersję imienia premiera Słowacji Roberta Ficy, machając przy tym przyjaźnie ręką, aby następnie z bliskiej odległości opróżnić magazynek pistoletu trzymanego w drugiej ręce, starając się zabić człowieka, który jak mało kto lubił bezpośredni kontakt z obywatelami, z tzw. szarym człowiekiem. Dlatego też zapewne premier Słowacji na swoją – jak miało się okazać – (nieomal) zgubę nakazał kierowcy swojej limuzyny zatrzymać się, aby móc uścisnąć wyciągniętą do niego dłoń, wracając z wyjazdowego posiedzenia rządu w Handlovej na północy Słowacji. Jak się okazało – dłoń zaczadzonego nienawiścią mordercy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.