Z „ciszą wyborczą” jest tak samo, jak ze zmianą czasu na letni czy zimowy – czyli jak z windą ze sławnego monologu Mrożka, wykonywanego kiedyś brawurowo przez Edwarda Dziewońskiego. Wszyscy wiedzą, że idiotyzm, im dalej w las, tym bardziej idiotyczność idiotyzmu staje się oczywista, ale jak już władze w to wlazły, nie wycofają się za nic, bo honor nie pozwala. Wszyscy śmieją się z leśnych dziadków z PKW straszących grzywnami za zalajkowanie profilu na fejsie tudzież snujących talmudyczne wywody, czy jeśli plakat wyborczy został umieszczony na wózku w piątek, to w sobotę łamie on wyborczą ciszę, czy nie łamie (dziadki orzekli, że nie łamie, jeśli wózek stoi, ale jeśli go ktoś przeturla choć o pół metra, to łamie) – ale publicysta, jeśli nie bloguje z karaibskiego serwera, mimo wszystko musi się z represjami leśnych dziadków liczyć i gryźć się w klawiaturę.
Napisać o pańci marszałek, która obłudnie oburza się na Korwina za głupiomądre dywagacje o gwałceniu, a sama wszak uroczyście wracając parę dni temu do Palikota udowodniła że przynajmniej ona „troszeczkę gwałcona” być lubi? Niby to nie „agitacja wyborcza”, tylko asumpt do rozważań na temat zmian mentalności, bo pogląd Korwina, abstrahując od prowokacyjnej formy, jest poglądem wynikłym ze sposobu w jaki wychowywane było pokolenie 70+, podczas gdy dziś, odwrotnie, to raczej mężczyźni… powiedzmy ściślej, osobniki chromosomalnie męskie, przejawiają przemożną tęsknotę za oparciem się na silnej i „troszeczkę gwałcącej” kobiecie. Można by też zauważyć pokoleniową zmianę na scenie politycznej – niedawno dziwiłem się, że idolami naszej młodzieży są pięćdziesięciolatkowie w rodzaju Wojewódzkiego i sześćdziesięciolatkowie Kora czy Hołdys. Młodzież się moim zrzędzeniem przejęła i znalazła sobie nowego idola – siedemdziesięcioletniego.
Niby to nie o wyborach. Ale, niestety, zarówno ów siedemdziesięciolatek, jak i wspomniana pańcia marszałek, są kandydatami. A skoro talmudyści z dziadkowego lasu ustalili, że „polubienie” kandydata jest karalne, to pewnie i skrytykowanie go – za cokolwiek – pod paragraf podpada.
Rządu też pewnie nie wolno krytykować, bo rząd to Partia, a Partia walczy o głosy. Ani słowa o pomnikowej konstrukcji z Mszany, 400-metrowym moście nad półmetrowym strumyczkiem, budowanym, jak zauważyła GPC, dwa lata dłużej niż ośmiokilometrowy most nad cieśniną duńską. Ani słowa o zimowych igrzyskach w Krakowie czy trójmiejskim torze wyścigowym dla Formuły I, już nie wspominając o „darmowym podręczniku” czy Amber Gold. Pewnie nawet nie wolno obśmiać gutaperkowego lucyferka, który żyje z opiewania czeluści piekielnych, a spękał na widok ruskiego aresztu, bo obśmianie pajaca łączy się nierozerwalnie z wyrażeniem stosunku do naszej polityki wschodniej.
Z kolei – nie napiszę, to mi wszystkie te tematy uciekną, bo za tydzień kogo jeszcze będą obchodzić?
Ostatnią nadzieją było uciec w tematy literackie – w końcu wracam właśnie z Targów Książki. Ale z literackich polemik czasów niedawnych godna uwagi była właściwie tylko jedna, wywołana przez panią pisarkę, która w słowach dosadnych skrytykowała swe niskie zarobki. Ponieważ pani pisarka politycznie słuszna, wydawana przez „Krytykę Polityczną” i nominowana do Nike, „Wyborcza” potraktowała temat poważnie i opublikowała liczne głosy o tym, że zarobki pisarzy nie są takie niskie, albo że faktycznie są niskie, ale pisarstwo nigdy nie było sposobem na zrobienie kasy, względnie że są niskie i powinno się z tym „coś zrobić”.
Dyskusja głupia, bo kompletnie omijająca najistotniejszy fakt: że honorarium autorskie jest w III RP, po ubiegłorocznych zmianach, najwyżej opodatkowanym rodzajem dochodu.
W praktyce: pisarz, aktor, malarz etc. ma prawo zarobić bez podatku jakieś 3300 peelenów miesięcznie. Powyżej tego od „umowy z przeniesieniem praw autorskich” nie przysługują już żadne „koszty uzyskania” – od całej kwoty leci dwadzieścia, a ponieważ progi podatkowe są niskie i od wielu lat nie rewaloryzowane, ponad 30 procent.
Dla porównania, wynagrodzenie za zwykłą pracę fizyczną przy każdej kwocie 20 proc. sumy jest od podatku zwolnione. A jeśli ktoś prowadzi firmę – choćby tak dochodową jak kancelaria prawna – to ma podatek liniowy 19 proc. A jeszcze może sobie wrzucać w koszty rozmaite wydatki, choć oczywiście naraża go to na ciągłe pozyskiwanie życzliwości urzędy skarbowego, który co jest kosztem, a co luksusem decyduje po swoim widzimisiu.
Dlatego artystów już w Polsce nie ma. Państwu się wydaje, że rolę doktor błotopolskiej czy innej tam serialowej diwy gra aktorka Hermenegilda Kociubińska? Nic podobnego, ona jest zarejestrowaną Firmą Hermenegilda Kociubińską, i to Firma gra. Tak jak Firma gra Hamleta albo go reżyseruje, Firma tańczy w baleciku i Firma pisze książki. No, chyba że jakiś pisarz był na tyle pozbawiony refleksu, że zamiast stać się pisząca książki Firmą prostolinijnie wziął honorarium za bestseller jako honorarium autorskie. Sam sobie winien – powinien wiedzieć, że czego jak czego, ale artystów to III RP nie potrzebuje.
I gdzie jest odpowiedzialny za ten iście barejowski absurd i kretynizm Minister Kultury?
Gdzie jest odpowiedzialny za kretyńskie zmiany Minister Finansów? A nie ma ich, zajęci są aktualnie ubieganiem się o szmalowne posady w…
Oż, w mordę, już się rozpędziłem, żeby powiedzieć, po jakie to posady się oni wybierają, a przecież leśne dziadki czuwają, a aparat ścigania pręży się w gotowości…
Powiem tak, skoro już wspomniałem nazwisko mego ulubionego reżysera: Ziemkiewicz, ty kończ ten felieton, na ciebie sznycel oczekuje.