Dom Historii Republiki Federalnej Niemiec w Bonn to jeden z niewielu reliktów minionej epoki, gdy to miasteczko nad Renem było niemiecką stolicą. Dla Polaka to miejsce bardzo ciekawe i znaczące. Tu określa się, jak Niemcy powinni myśleć o swojej historii. A w historii RFN oficjalny, rządowy placet nad wizją dziejów uznawano i uznaje się do dziś za niezbędny, aby chronić kraj przed recydywą nazizmu. Powojenne Niemcy przypominają statecznego obywatela, który ma za sobą groźne uzależnienie i wciąż prześladowany jest obawą, że nałóg wróci. I tak jest z niemieckimi rozliczeniami z hitleryzmem. Każda generacja ma w tej kwestii swoje własne lęki i sposoby na odganianie brunatnych upiorów. Nic dziwnego, że Dom Historii RFN zdecydował się w końcu, aby sam ten proces stał się tematem osobnej ekspozycji. Jak więc wygląda ten niemiecki rozrachunek z własnymi rozliczeniami?
Gabinet osobliwości
Nachylam się nad sporą rzeźbą głowy Adolfa Hitlera umieszczoną w szklanej gablocie. Rzeźba jest dziełem Hedwig Marii Lay (1888–1978). Artystka już w latach 20. zachwyciła się nazizmem, ale – co więcej – udało się jej dotrzeć do Hitlera i namówić go do pozowania. Rzeźba na tyle spodobała się partyjnym bonzom, że zyskała od NSDAP oficjalne błogosławieństwo do bycia wzorem dla masowej produkcji dziesiątek tysięcy rzeźb. Zyski z licencji pozwoliły artystce na zbudowanie sobie domku w Düsseldorfie. Po 17 kwietnia 1945 r., kiedy Amerykanie wkroczyli do miasta, pani Lay wyniosła oryginał rzeźby do ogródka i zakopała w ziemi. W 1967 r. robotnicy, którzy przekopywali jej ogródek, przypadkiem wydobyli kłopotliwą pamiątkę. Artystka zaproponowała im, by wzięli sobie głowę Führera, nikt jednak nie połakomił się na taki upiorny prezent.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.