Dostał cięgi za ujęcie w „Lotnej” polskiego ułana, który tnie szablą niemiecki czołg we wrześniu 1939 r. Była to trafna metafora
zapóźnienia cywilizacyjnego, słabości przemysłu i polskiej skłonności do gniewu. Jeśli dobrze się przyjrzeć, to ujrzymy zapowiedź powstania warszawskiego, gdy piękna, ale porywcza młodzież niemal z gołymi rękami parła do walki z wrogiem uzbrojonym po zęby.
Wajda miał wtedy 13 lat. Widział, jak Wehrmacht i Armia Czerwona rozszarpują Polskę w cztery tygodnie. Naiwny chłopiec miał świeżo w pamięci propagandę mocarstwową państwa o ambicjach stworzenia regionalnego bloku „od morza do morza”. Z tą szaloną ideą II RP musiał się zetknąć w szkole. I wszystko runęło jak domek z kart. Potem pięć lat strasznej okupacji niemieckiej i 45 lat sowieckiego protektoratu zaczętego hekatombą patriotów, którzy nie chcieli zgodzić się na nową niewolę. Tak szybki upadek naszego „mocarstwa” był wydarzeniem formującym go na całe życie. (...)
Czy Wajda miał rację, że Polska musi być państwem zależnym od potężnych sąsiadów i lepiej nie ryzykować kolejnego buntu? Tego jeszcze nie wiemy. Może uda się tym razem, przecież historia nie powtarza się tak samo. Jednak należy oddać mu sprawiedliwość – jego postawa polityczna w ostatnich latach nie wynikała z oportunizmu, ale z przeciwnej wizji miejsca Polski w Europie, niż ma obecny
obóz rządowy. Dekadę temu ukończył 80 lat, miał międzynarodową pozycję, zdobył Oskara za całokształt twórczości – już nie musiał zabiegać o łaski żadnej władzy.
Aspirował natomiast do pozycji ojca narodu, który wie lepiej, co dobre dla dziecinnych Polaków. (...)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.