Jej wiceszef Frans Timmermans już się odgraża, że sprawy nie odpuści. Tyle że coraz bardziej prawdopodobnym zakończeniem tego sporu będzie po prostu całkowity paraliż Trybunału. Brak woli kompromisu i uporczywe obstawanie przy swoim doprowadzą do tego, że od grudnia instytucja ta po prostu przestanie działać.
Obecnie głównym politycznym punktem spornym jest pytanie, w jaki sposób zostanie wyznaczony następca Andrzeja Rzeplińskiego. Przygotowaniu specjalnego regulaminu prac przy wyborze prezesa Trybunału poświęcone było, przerwane zresztą, zeszłotygodniowe zgromadzenie ogólne sędziów. Oto jak prezes TK skomentował fakt pojawienia się na obradach trzech sędziów wybranych przez obecny Sejm: „Oni byli fizycznie obecni, ale nie brali udziału w Zgromadzeniu Ogólnym. Przyszli, nie zapraszałem ich”. Doprawdy, trudno o lepszy przykład buty i zarozumialstwa. Nawet jeśli prezes Rzepliński miał prawo nie dopuścić owej trójki do orzekania, co przecież jest wysoce wątpliwe, to jakim prawem odmawia im prawa do udziału w pracach nad regulaminem? Oczywiście, prawem kaduka. W podobnym tonie utrzymane są też inne komentarze prezesa: stanął on rzekomo przed „faktem dokonanym”, a wybrani przez PiS-owską większość w Sejmie sędziowie zachowywali się „abuzywnie”. Mówiąc po ludzku, napraszali się, byli natrętni.
Cel działań prezesa Trybunału jest łatwy do określenia. Zamierza on właśnie zrobić to, co zarzuca swym oponentom, czyli postawić przed faktem dokonanym prezydenta. Chce przeforsować taki regulamin głosowania, który sprawi, że wśród przedstawionych głowie państwa kandydatów na następnego prezesa i wiceprezesa TK znajdą się wyłącznie sędziowie wybrani przez niepisowską większość w poprzednich kadencjach. Dobrze pomyślane, nieprawdaż? Nie bardzo wiadomo tylko, co to ma wspólnego z interesem publicznym i z troską o bezstronność. Andrzej Rzepliński dzieli sędziów Trybunału na lepszych i gorszych, a kryterium oceny jest to, jaka większość kogo wybrała. Według swego widzimisię chce odebrać bierne prawo wyborcze „nowym” sędziom, a przyznać je „starym”. I to, powtarzam, bez żadnej formalnej podstawy
Najbardziej uderza, że prezes Rzepliński mówi o swoich planach bez żenady, tak jakby oczekiwał poklasku mediów i opozycji. W biały dzień opowiada o tym, że zamierza podporządkować tryb wyboru prezesa TK walce z PiS i, najwyraźniej, uznaje to za rzecz absolutnie normalną. Tak jakby sędziowie wybrani przez obecną większość byli gorsi, mniej bezstronni, wątpliwi.
Łatwo przewidzieć, że cały ten plan spali na panewce, kiedy to okaże się, że prezydent odmówi wyboru tak wskazanych kandydatów. I co wtedy? A wtedy zacznie się rozdzieranie szat, pomstowanie i wołanie, że to zamach na demokrację i wszelkie możliwe świętości. Czyli jak Kali ukraść krowę, to dobrze, jak Kalemu, źle. Gdy prezes Rzepliński majstruje przy regulaminie tak, żeby pozbyć się niechcianych kandydatów, to dobrze, kiedy spotka się z reakcją, to skandal i hańba. Wszystko wskazuje na to, że prezes Rzepliński, przy aplauzie liberalnych mediów, konsekwentnie zmierza do zniszczenia Trybunału. Ma coraz większe szanse zostać jego ostatnim prezesem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.