MARCIN MAKOWSKI: Od roku konsekwentnie krytykuje pan wszelkie unijne interwencje i apele o zachowanie praworządności w Polsce, porównując wizytę premier Szydło w europarlamencie do procesu inkwizycyjnego. Narracja idealnie na rękę obecnego rządu. Jednak może czasami są powody do krytyki?
HANS-OLAF HENKEL: Nawet jeśli są, to na pewno nie takiej, jaką widzimy obecnie. Eurokraci nauczają Warszawę, czym jest wolność i demokracja, jednocześnie zapominając, jak ogromny wkład w ten proces miała Polska. Ta sama Polska, która potrafiła sobie poradzić z komunizmem własnymi siłami, zaczynając od Poznania w 1956 r., a kończąc na Solidarności. Dlatego jest dla mnie czymś groteskowym, kiedy nagle np. Niemcy chcą was w tej materii instruować. Nie mam zamiaru oceniać, czy polskie media i zmiany w Trybunale Konstytucyjnym są dobre czy złe.
Nie krytykuję ich ani nie będę bronić, uważam natomiast, że Polacy są na tyle dojrzałą demokracją, iż będą potrafili sobie poradzić z ewentualnymi nieprawidłowościami samodzielnie. Przecież niedawno w Niemczech trzech byłych sędziów sądu konstytucyjnego ogłosiło, że polityka uchodźcza Angeli Merkel była sprzeczna z naszą konstytucją. Nikt w europarlamencie nawet się w tej sprawie nie zająknął. Podobnie jak z działaniem naszej telewizji państwowej, która przez lata mówiła tylko pozytywnie o strefie euro, a przez najintensywniejsze miesiące kryzysu imigracyjnego serwowała jedynie podnoszące na duchu obrazki, siedząc cicho, gdy podczas sylwestra w Kolonii dochodziło do gwałtów. Za tę samą telewizję – nawet bez odbiornika w domu – obowiązkowo płaci każdy Niemiec. Jaki raban by się zrobił, gdyby nagle podobne prawo wprowadzono w Polsce. Zatem kto ma tutaj kogo oceniać? Jaki Unia i Niemcy mają w tej kwestii mandat?
CAŁY WYWIAD DOSTĘPNY W NAJNOWSZYM NUMERZE "DO RZECZY"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.