PIOTR WŁOCZYK: Dlaczego mordy dokonane na Polakach, o których mało kto w Polsce słyszał, nazywa pan „polskim holokaustem”?
PROF. NIKOŁAJ IWANOW: Ponieważ było to ludobójstwo na tle etnicznym. Do powstania warszawskiego była to największa zbrodnia przeciwko narodowi polskiemu.
W ciągu 14 miesięcy trwania operacji polskiej NKWD wymordowano 111 091 osób, czyli ok. 20 proc. polskiej społeczności zamieszkującej Związek Sowiecki. Jedyną „zbrodnią” tych ludzi był związek z polskością. To są straty udokumentowane. Ogólne straty polskiej mniejszości narodowej w ZSRS sięgają 200 tys. wymordowanych. 20 tys. to ofiary wielkiego głodu, 25 tys. – operacji kułackiej, Polacy ginęli też podczas deportacji w 1936 r., mordowano ich w innych operacjach narodowościowych.
Co szósta ofiara wielkiego terroru była Polakiem, choć polska mniejszość stanowiła jedynie ok. 0,5 proc. ludności ZSRS! Było to prawdziwe ludobójstwo, które można jedynie porównać do Holokaustu.
Dzisiaj na Ukrainie żyje już tylko garstka osób, które pamiętają tamte czasy. Jedna z nich, Helena Trybel, matka byłego premiera Ukrainy Jurija Jechanurowa, powiedziała mi kilka lat temu wprost, że Polacy w ZSRS czuli się wtedy jak Żydzi w III Rzeszy. Nie ma w tym krzty przesady. Był to autentyczny „polski holokaust”.
A jednak próżno szukać w naszych szkolnych podręcznikach historii choćby najmniejszej wzmianki o operacji polskiej NKWD.
To się musi zmienić. Jest to tym bardziej niesprawiedliwe, że NKWD wymordowało w czasie operacji polskiej pięć razy więcej Polaków niż w Katyniu. Według szacunków IPN w czasie całej II wojny światowej wszystkie straty zadane Polsce przez Sowietów sięgaj 5 tys. ofiar. To mniej niż jedna czwarta ofiar tego „polskiego holokaustu”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.