Bronisław Wildstein
Lud zawsze kochał tych, którzy potrafili wcielać jego marzenia o wielkości. To właściwe dla dziecka, które nie odróżnia wizerunku od rzeczy samej.
Media, również polskie, poświęcają dużo czasu kolejnym błazeństwom Gérarda Depardieu. Francuski aktor nie tylko przyjął obywatelstwo rosyjskie, wychwalając przy okazji demokrację Putina i jego osobiście, w kolejnym akcie zachwycał się też promoskiewskim prezydentem Czeczenii, zdrajcą i bandytą Ramzanem Kadyrowem. Putin także ma krew na rękach, ale swoich zbrodni nie popełnia aż tak ostentacyjnie, a przy tym nie wysługuje się obcemu mocarstwu. Coraz głębszy upadek francuskiego gwiazdora ze świętoszkowatym oburzeniem pokazują media. Gdyż najciekawsze w tym wszystkim jest szerokie zaangażowanie opinii publicznej w degrengoladę filmowego Cyrano de Bergeraca.
Rzeczywiście, jest on żałosny, a jego, sowicie opłacona, publiczna adoracja tak odrażających postaci jak Putin czy Kadyrow jest wstrętna. Po co jednak się tym zajmować? Rozpacz nad upadkiem Depardieu jest drugą stroną jego uwielbienia, a więc kreacji aktorów na bohaterów wyobraźni masowej. Zjawisko to jest chyba najbardziej dobitnym przykładem infantylizacji naszych czasów.
Lud zawsze kochał tych, którzy grając bohaterów, potrafili wcielać jego marzenia o wielkości. Uwielbienie to jednak ograni- czało się do pewnej sfery rzeczywistości i określonych środowisk. W XX w. – wraz z pojawieniem się kina, radia i telewizji – kult ten rozlał się i zagarnął całe społeczeństwo. A obecnie wydaje się jeszcze narastać.
Należy docenić talent imitowania rozmaitych postaci, ale współczesna adoracja aktorów nie tyle polega na uznaniu owej sztuki, ile na pomyleniu aktora z odtwarzanymi przez niego osobami. Wyznawcy nie zajmują się aktorskim kunsztem, ale identyfikują aktora z odgrywanymi przez niego postaciami. To właściwe dla postawy dziecka, które nie odróżnia wizerunku od rzeczy samej, aktora od udawanego przez niego człowieka.
To z niej wyrasta kult przedstawicieli tej profesji, którzy – nie bez udziału przemysłu promocyjnego – zrobili karierę. W świecie pozbawionym autorytetów muszą pojawić się ich substytuty, tak jak w rzeczywistości zeświecczonej, czyli odczarowanej, kreowane są kulty zastępcze. Z natury rzeczy są
to tylko imitacje, tak jak aktor jest imitacją herosa, którego odtwarza. Traktowany jednak jak pierwowzór swojej roli kontynuuje ją już poza sceną. Jego profesja prowokuje zresztą do takiego postępowania. Jako aktor szuka aplauzu, a więc zachowuje się tak, jak – wyobraża sobie – oczekuje jego publiczność. W sprawach publicznych powtarza więc obiegowe frazesy z tym większym przekonaniem, im większy ma talent. Aż chciałoby się zawołać: reżysera!
Zdarzają się aktorzy wyjątkowi, którzy są w stanie wyłamać się z konwencjonalnych postaw swego środowiska i oderwać od imitatorskiej profesji. To jednak rzadkość. Czego zresztą oczekiwać od ludzi, którzy ciągle udają kogoś innego? Depardieu zestarzał się, roztył i właściwie skończył jako aktor. I nagle dostał nową propozycję nie tylko za solidne wynagrodzenie, ale od razu z entuzjastyczną publicznością gotową oklaskiwać każde jego błazeństwo. Jest komediantem? Przecież aktor to komediant. Czego od niego chcemy?