Wystąpienie Donalda Tuska było przełomem, jaki zapowiadano, czy nie?
Prof. Jarosław Flis: Nie widać tam nic nowego. Było wezwanie do jedności, zapewnienie, że wszystko jest możliwe, ale tak naprawdę nie widzimy tam konkretów. Bo nie wiemy, czy PSL posłucha wezwania do tej jedności. Czy po utracie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość faktycznie nastąpić ma rewolucja obyczajowa, postulowana przez Leszka Jażdżewskiego, czy wręcz przeciwnie. Czy powstanie nowy ruch na lewicy. Czy i gdzie jest ta nić porozumienia między partiami tworzącymi Koalicję Europejską. Napięcia są wyraźne. Słowa otuchy są ważne, ale chyba czegoś więcej niż otucha potrzebuje.
Jak wyglądają te napięcia, o których Pan mówi?
Jest ich wiele. Małe formacje – Inicjatywa Polska, Zieloni, Nowoczesna – nie wniosły kompletnie nic. Ich kandydaci uzyskali znacznie gorsze wyniki niż startujący z tych samych miejsc przedstawiciele PO. Lewica również uzyskała znacznie gorszy wynik, niż zakładano. Ale z kolei mandatów zdobyła znacznie więcej. Zobaczymy, jak będzie to wyglądać przed wyborami parlamentarnymi. Ale pojawiły się głosy ekspertów, mówiące, że nie ma sensu tworzenie jednej listy, bo to nic nie daje.
Ciekawe miały być zakulisowe starcia między Schetyną a Tuskiem. Były premier miał proponować liderowi PO rezygnację z najbliższych współpracowników, w odpowiedzi miał usłyszeć, żeby sam zrezygnował.
Patrząc na oficjalne wypowiedzi Schetyny, reakcję na wynik Łukacijewskiej na Podkarpaciu, widzimy we władzach PO ogromną arogancję i butę. To w kontekście kolejnych wyborów nie nastraja optymistycznie. Podobnie jak fakt, że za PR Koalicji Europejskiej odpowiada ekipa, która przegrała drugie ważne wybory. Przecież Robert Tyszkiewicz odpowiadał już za kampanię prezydenta Bronisława Komorowskiego. Przegrał. Teraz był w kampanii europejskiej. To jest dość zaskakujące.
Schetyna mówi, że w trakcie jazdy nie zmienia się konia.
Ale ja nie słyszałem, by jakikolwiek koń mówił, że chce być wymieniony. Bo tu już nie chodzi tylko o wymianę otoczenia Schetyny, ale o samego przewodniczącego. Jeżeli jednak przegra kolejne wybory, to już nie będzie litości.
Wróćmy do strategii kampanijnej. Czy lepszym scenariuszem dla opozycji nie byłby jednak start kilku list do Sejmu?
Jeśli spojrzeć na wyniki z 2007 roku, to wtedy PO zdobyła ponad 40 proc., ale PiS z pozostałymi ugrupowaniami miały tyle, że uniemożliwiały Platformie samodzielne rządzenie. Teoretycznie można sobie wyobrazić sytuację, w której PiS ma ponad 40 proc., ale nie jest w stanie, przy rozdrobnieniu w Sejmie rządzić samodzielnie. Wtedy raczej nie stworzy rządu, chyba, że z Kosiniakiem-Kamyszem jako premierem. Bo, w wejście do Sejmu na przykład Konfederacji nie bardzo wierzę. Skoro nie poradziła sobie teraz, to tym bardziej nie poradzi sobie w wyborach do Sejmu, gdzie frekwencja będzie jeszcze wyższa Sukces wyborczy takiej formacji graniczyłby z cudem.
Czytaj też:
Kaczyński: Mam nadzieję, że Bóg mi wybaczy Lecha WałęsęCzytaj też:
Opozycja szykuje się do operacji Senat. Tak chce zablokować PiS
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.