"Rise of Jordan Peterson". Film o znienawidzonym przez lewicowych aktywistów psychiatrze

"Rise of Jordan Peterson". Film o znienawidzonym przez lewicowych aktywistów psychiatrze

Dodano: 
Kanadyjski psychiatra Jordan Petereson
Kanadyjski psychiatra Jordan Petereson Źródło: PAP/EPA / Zoltan Balogh
MAGDALENA PIEJKO I I Powiedzieć, że "Rise of Jordan Peterson" to świetny dokument to stanowczo za mało – i to nie tylko z punktu widzenia fanów kanadyjskiego psychiatry, wykładowcy akademickiego lub jak kto woli standuppera znienawidzonego przez lewicowe elity akademickie Jordana Petersona. Polska premiera filmu odbyła się bez kontrowersji. Nadwiślański odbiorca zapewne zdziwi się, że obraz opowiadający o naukowcu o konserwatywno-liberalnych poglądach może być dla kogoś "niebezpieczny" na tyle, że w niektórych państwach uzyskał status filmu zakazanego.

W poniedziałek odbyła się polska premiera dokumentu opowiadającego o popularnym psychiatrze Jordanie Petersonie. W kinie Wisła w Warszawie zjawił się tłum młodych ludzi wyraźnie zafascynowanych Petersonem i jego poradnikiem wydanym niedawno w języku polskim zatytułowanym "12 życiowych zasad. Antidotum na chaos".

Ważny obraz współczesnej debaty akademickiej

Co ciekawe, film nie jest laurką dla torontońskiego profesora. A co jeszcze ciekawsze, film Patrici Marcoccia mówi o współczesności dużo więcej niż sam bohater filmu bezpośrednio w swoich videoblogach (każdy z jego filmów na YouTube zbiera kilkumilionową publiczność).

Dokument rozpoczyna się od kontrowersji wokół forsowanej w Kanadzie Ustawy C16 i całej "debacie" wokół niej, a właściwie braku jakiejkolwiek "debaty". Młodzi studenci o lewicowych poglądach, mimo próśb swojego wykładowcy, nie chcą z nim rozmawiać. Starają się jedynie zagłuszać jego wystąpienia, krzyczą, rozbierają się. Autorce jednak udaje się namówić ich na rozmowę, w której przypisują JP sprzyjanie neonazistom i sympatyzowanie z ruchem alt-right. Co ciekawe, sam Peterson kilka vlogów poświęcił właśnie krytyce tego ruchu.

Potem młodzi aktywiści LGBT starają się namówić autorkę, żeby wycofała się z robienia dokumentu. Reżyserka jednak z uporem śledzi najbliższe grono Petersona, dawnych i współczesnych przyjaciół, filmuje jego dom pełen socrealistycznego malarstwa i samego psychiatrę zmagającego się w przeszłości z depresją, obsesyjnie badającego związki pomiędzy ideologią komunistyczną, hitleryzmem i złem. Peterson właściwie powinien urodzić się w Polsce – jego wypowiedzi przypominają, nawet jeżeli chodzi o formę, wypowiedzi niektórych pisarzy, piszących w II obiegu w PRL.

Poczucie braku sensu życia, kryzys relacji

Film staje się bardzo wyrazistą przestrogą dla humanistów, którzy oddając pole lewicowym aktywistom, doprowadzają do zabójstwa swojej dziedziny, a także unicestwienia jakiejkolwiek debaty i miejsca, gdzie można by bez agresji spierać się na argumenty. Udało się jej pokazać, jak niszcząco upolitycznienie uniwersytetu wpływa na relacje międzyludzkie.

Gdzieś pod spodem tego wszystkiego udało się pani Marcocci przemycić jeszcze coś. Drugoplanowym, ale bardzo istotnym tematem filmu, staje się depresja i coraz powszechniejsze poczucie braku sensu życia. To o nich toczy swoją "bitwę" Peterson.

Zarówno młodzi lewicowcy urządzający protesty przeciwko Petersonowi, jak i jego wierni fani, mówią o licznych próbach samobójczych, o braku motywacji do życia. "Rise of Jordan Peterson" jest filmem o nihilizmie, który zapanował na uczelniach humanistycznych, ale i ogromnej i, jak się wydaje, nie słabnącej, potrzebie wartości organizujących życie. Jest filmem o powszechnym kryzysie "ojcostwa", ale i ogromnym na niego zapotrzebowaniu (Peterson dorobił się na swoich książkach i filmach niemałej fortuny).

Szansa na ferment?

W polskiej skali, jeżeli już gdzieś go umieścić, bohater filmu sytuowałby się gdzieś w centrum podziałów politycznych. Żona Petersona pilnująca, żeby ten regularnie uprawiał jogę i wykluczył z diety gluten i mleko, mogłaby stać się antybohaterem dla niejednego z naszych rodzimych, prawicowych zwolenników Monarchii.

Film może być także niebezpieczny, bo pozbawia aktywistów skrajnej lewicy "pałki nacjonalizmu" wymierzonej przeciwko wszystkim, którzy mają czelność zadawać lewicowym bojówkom jakiekolwiek pytania. Może nieliczni beneficjenci "grantów" organizacji lewicowych boją się, że barwna postać samego Petersona mogłaby rozbudzić na nowo uśpione polityczną poprawnością grono akademików? Jego nazwisko już jest znane wśród naszych rodzimych młodych konserwatystów.

Film warto zobaczyć, niezależnie od tego, czy uważamy Petersona za "szarlatana" czy potrzebnego zblazowanym akademikom pozytywnego "coacha".

Magdalena Piejko jest wicedyrektorem Polskiego Radio 24. Powyższy tekst jest odzwierciedleniem wyłącznie jej poglądów. Nie muszą być one tożsame ze stanowiskiem którejkolwiek z redakcji.

Źródło: DoRzeczy
Czytaj także