Dość pouczające było obserwować, jak wiele mediów unika informacji o liczebności pikiet drugiego czarnego poniedziałku. W Poznaniu zebrało się ok. 700 osób – zapewne dlatego, że obecny na mityngu prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak przyciągnął swoją osobą cały poznański KOD. W innych punktach Polski było gorzej. W Gdańsku pod siedzibą NSZZ „Solidarność” demonstrowało ok. 300 osób, na czele z Henryką Krzywonos. W mniejszych miastach pikiety niekiedy liczyły po kilkanaście osób.
Przyblakła czerń
Ku zaskoczeniu wszystkich najsłabiej powtórka z czarnego poniedziałku wypadła w Warszawie, gdzie pod stacją metra Centrum zebrało się ok. 50–70 aktywistek. Wbrew bojowym zapowiedziom nie było mowy o „wahadłowym” blokowaniu wejścia do metra. Okazało się, że wulgarny i agresywny styl wielu feministek zmroził wiele z tych kobiet, które trzy tygodnie temu demonstrowały zaniepokojone zmianami w prawie aborcyjnym. Takie transparenty jak „Rząd nie ciąża, usunąć go można” czy wizerunki waginy z aureolą opatrzone napisem: „Holy Mary” pokazały szpetne oblicze ruchu feministycznego.
Groteskowe przyśpiewki: „Hej, hej, hej, Kaczorze – nawet kot ci teraz nie pomoże” zamieniały pikiety w żenujący spektakl. Swoje zrobiła też wyzywająca deklaracja Natalii Przybysz na łamach „Wysokich Obcasów”. o aborcji dziecka z powodu zbyt małego mieszkania. Co znaczące, „dziewczyny” nie były w stanie okiełznać choćby na chwilę obsesyjnego wręcz antykatolicyzmu. W drugi czarny poniedziałek pochód feministek krążył po Warszawie pod prześmiewczym szyldem Konferencji Episkopatu Polek i odczytywał swe manifesty pod czterema warszawskimi kościołami.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.