Mimo że hołdy i zachwyty nad Franciszkiem całkowicie zdominowały światowe media, warto chyba bliżej przyjrzeć się co bardziej kontrowersyjnym gestom i słowom papieża, jego krytykom i ich argumentom. Szczególnie, że w postępowej narracji wszyscy, którzy ośmielają się krytykować Franciszka, to konserwatywny, a właściwie reakcyjny katolicki beton, dbający o swoje doczesne interesy, uwikłany w scholastyczne spory, żyjący w swoim ślepym na realia świecie, jeśli nie w wieży z kości słoniowej. W tak opowiadanym Watykanie papież reformator musi się zmagać z rzucającymi mu kłody pod nogi, walczącymi o wpływy dostojnikami kurii rzymskiej, a na dodatek z twardogłowymi episkopatami Afryki i Europy Środkowej. Sprawy mają się jednak nieco inaczej.
Naturalnie wśród krytyków Franciszka są i oszołomieni katoliccy integryści, którzy nazywają go Antychrystem albo fałszywym prorokiem. Istnieje nawet strona internetowa Francis False Prophet, gdzie można wyczytać, że „papież wprowadza tylnymi drzwiami sataniczny paradygmat modernizmu”. W kurii rzymskiej, szczególnie za czasów Benedykta XVI, nie brakowało bizantyjskich intryg i prywaty, a wybuchające raz po raz skandale budziły podejrzenia już nawet nie o nieudolność papieskiego otoczenia, lecz o sabotaż.
Niemniej wśród krytyków Franciszka nie brak ludzi o nienagannej reputacji– czy to pośród hierarchów, teologów, zwykłych wiernych, czy znanych watykanistów – zatroskanych obecnym stanem, losami i przyszłością Kościoła. Apostołowie postępu najdelikatniej mówią o nich „konserwatyści”, co jednak w słowniku progresistów znaczy: wstecznicy, szkodnicy i przeszkoda na drodze koniecznych reform. Zupełnie jakby konserwatyści nie byli po to, by przytrzymać za rękaw szalonych rewolucjonistów. Jakby nie byli niezbędną częścią dialektycznego procesu wykuwania idei i przyszłości.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.