Trafiający na humanistyczne studia młody człowiek zderzony z ogromem wiedzy, z którą będzie musiał wejść w jakieś relacje, musi czuć oszołomienie i bezradność. Może, oczywiście, z pokorą zabrać się do jej zgłębiania, brnąć przez teksty klasyków, aby po jakimś czasie niespodziewanie poczuć satysfakcję i zawrót głowy od otwierających perspektyw, ale to postawa trudna i odkładająca gratyfikacje na przyszłość. Niezgodna więc z duchem czasu, który z każdej reklamy i piosenki, ze wszystkich mediów i przejawów kultury masowej nawołuje, aby z życia korzystać już teraz i niczego, w żadnym wypadku, na później nie przekładać.
Duch czasu podpowiada również, jak odrzucić, a nawet unieważnić bagaż wiedzy, który przeszłe pokolenia zwaliły na nasze barki. Wystarczy przyjąć doktrynę postępu, która uznaje, że właśnie dziś odkryliśmy kamień mądrości, a frazesy modnych filozofów są jej objawieniem. Nie trzeba już czytać dawnych mistrzów i głowić się nad ich skomplikowanymi rozumowaniami. Nie musimy analizować meandrów historii i zastanawiać się nad ograniczeniami ludzkiego umysłu. Wystarczy uwierzyć, że to właśnie my dziś dysponujemy magiczną formułą mądrości. Ukrywa się ona w kilku zaklęciach i paru językowych formułach, które zastępują myślenie. Skupia się we frazesach-wytrychach w rodzaju: patriarchalnej kultury, męskiej dominacji, represywnej heteronormalności.
Nowi mistrzowie nauczają nas, że ich poprzednicy spętani byli okowami przesądów, religijnymi dogmatami tudzież logonormatywnością. Po co ich studiować, gdy można zdemaskować, a więc unieważnić i odrzucić na śmietnik historii?
Ta strategia ma już ponad sto lat, chociaż gdzieniegdzie majaczyła i wcześniej, ale wtedy stanowiła mało znaczący margines. Triumfy święcić zaczęła od początku XX w., kiedy wystąpiła w szatach ortodoksyjnego marksizmu. Wprawdzie sam Marks i niektórzy z jego proroków byli dobrze wykształceni, ale ich ideologia pozwoliła anulować wiedzę. Zapowiadała przecież i była elementem rewolucji, czyli spełnienia dziejów, a więc unieważnienia tego, co było wcześniej.
Leszek Kołakowski opowiadał autoironicznie, jak grupa młodych marksistów, których był liderem, załatwiała swoich profesorów, zarzucając im burżuazyjne skrzywienie, uleganie klasowym przesądom itp. Zamiast argumentów używali ideologicznych młotów, którymi potrafili, w swoimi mniemaniu, rozbijać każde rozumowanie. Posiadanie takiej wiedzy, która dawała poczucie wyższości wobec najbardziej uczonych mężów, było nie do przecenienia.
Pod tym względem sytuacja niewiele się zmieniła. Hordy lewicowych barbarzyńców powtarzając swoje mantry, czują nieskończoną wyższość nad uwięzionymi w tradycyjnej, „mieszczańskiej” kulturze, „niewyemancypowanymi” myślicielami, którzy poważnie traktują swoje powołanie.
Za czasów moich studiów apogeum swojej chwały przeżywał strukturalizm. Ambitni studenci imitowali żargon Claude’a Lévi-Straussa i zapędzali w kozi róg wykładowców, którzy musieli zastanawiać się, co znaczą w sumie banalne konstatacje przybrane jednak w skomplikowaną strukturalno-semiotyczną retorykę.
Oczywiście były to niewinne zabawy w porównaniu z bełkotem Sławoja Żiżka czy Alaina Badiou, wspieranych egzaltacjami Zygmunta Baumanna, za którymi postępuje agresywna i nihilistyczna ideologia. Swoim wyznawcom, jak zawsze, obiecuje panowanie nad światem. Na początek intelektualnym.