Fobia w ogóle to strach przed czymś czy przed kimś, ale specyficzny strach. Fobia ma zwykle podtekst patologii, choroby. Ale nie zawsze strach jest patologią, chorobą. Bowiem istnieją dwa rodzaje strachu: racjonalny i nie racjonalny. Nieracjonalny strach to choćby przekonanie, że UFOludki nas porwą, czyhają na nas za każdym rogiem, czają się za każdym drzewem, ukrywają pod każdym kamieniem. Nieracjonalny strach jest faktycznie więc fobią, jest wyrazem, a też inkubatorem patologii, paranoi.
Natomiast racjonalny strach, obawa, troska, zmartwienie, czy zafrasowanie to choćby sytuacja, gdy wypadamy z jachtu do oceanu, a wokół krąży rekin. Nasz mózg przetwarza sytuację, wstrzykuje adrenalinę i płyniemy zwykle jak najszybciej aby wspiąć się z powrotem na łódź. Jest to zupełnie racjonalna reakcja na realne, konkretne zagrożenie.
Termin fobia może też służyć do bezpodstawnego traumatyzowania, prześladowania, czy szufladkowania zachowań sobie nie miłych. Po prostu stosując ten termin redukuje się obiekt swojej dezaprobaty do patologii, bez względu na to czy obiekt ten jest nim czy nie.
Nasz niedawno zmarły znajomy, słynny sowiecki dysydent Vladimir Bukovsky, który był w zarządzie naszej uczelni, opowiadał, że KGB aresztowało go i wsadziło do psychuszki, więzienia-szpitala psychiatrycznego. Zdiagnozowano go jako cierpiącego na „bezobjawową schizofrenię”. Schizofrenia to przypadłość objawiająca się halucynacjami, urojeniami, gadaniem bez składu i ładu oraz nieobliczalnym zachowaniem. W wypadku Bukovskiego schizofrenia miała być bezobjawowa ale zarzucanu mu, że wyrażała się jego fobią do systemu sowieckiego. Wmawiano mu, że jego sprzeciw wobec komunizmu odzwierciedlał fobię, która stała się schizofrenią bezobjawową. I wymagała jego instytucjonalizacji w psychuszce.
Podobne mechanizmy działają przy próbie dekonstrukcji tego, co judaizm, islam i chrześcijaństwo uznaje za grzech. Odrzucono zaszeregowanie każdego prawie zjawiska jako grzesznego, a zastąpiono go w wyobraźni ogółu mianem alternatywnego stylu życia. Czegokolwiek miałoby to dotyczyć. Chyba najważniejszym sukcesem było zreformatowanie koncepcji stosunków seksualnych między osobami tych samych płci, szczególnie jeśli chodzi o mężczyzn. Wynikiem była nie tylko dekryminalizacja tych aktów, nie tylko ich depatologizacja medyczna (poprzez wypisanie z rejestru chorób psychicznych oraz inne ruchy), ale przede wszystkim ich normalizacja kulturowa w mainstream.
Jednocześnie w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia psychiatra George Weinberg w USA wymyślił termin „homofobia” aby stygmatyzować normalnych, którzy sprzeciwiali się tym procesom. Był działaczem wesołkowatym oraz psychoanalitykiem. Weinberg wykoncypował sobie, że należy zmanipulować rzeczywistość. Według niego homoseksualizm to normalność. A ludzie odrzucający homoseksualizm muszą być umysłowo chorzy. Stąd mają fobię. Homofobia to taka sama przypadłość więc jak agorafobia, czy klaustrofobia. Trzeba takich ludzi leczyć. Czyli Weinberg postawił wszystko do góry nogami: normalne zachowania i preferencje heteroseksualne opisał jako odzwierciedlenie nienormalnej fobii bowiem są one zaprzeczeniem i przez to odrzucają one ekscentryczność homoseksualizmu.1
Nie można wykluczyć, że możemy spotkać przypadki nieracjonalnego strachu wobec homoseksualizmu. Ale w większości wypadków mamy do czynienia z racjonalną reakcją na zjawisko, które doprowadzone do swego logicznego końca oznaczałoby zagładę rasy ludzkiej.
Ponadto trudno zgodzić się, że nie zgoda na ideologię LGBT jest fobią, a więc patologią. Jest dokładnie odwrotnie. Ponieważ jest to doktryna rewolucyjna, najlepszą analogią tutaj będzie odniesienie do komunizmu.
Komuniści twierdzili, że reprezentują „klasę robotniczą i chłopską” i działają w jej imieniu. W rzeczywistości komuniści użyli chaos aby wspiąć się do władzy po karkach robotników i chłopów, a potem ich wyzyskiwać, terroryzować i mordować. Byli samozwańczymi reprezentantami „klas pracujących”, „ludu roboczego”. Samonamaścili się i pasożytowali na nich przez dziesiątki lat.
W podobny sposób lewacy z LGBT pobłogosławili się jako reprezentanci proletariatu zastępczego, którym obwołali w pierwszym rzędzie osoby o skłonnościach homoseksualnych. A teraz zaprzeczają relatywistycznie, że jakiekolwiek stałe preferencje czy tożsamości seksualne istnieją. Istnieje tylko rzekomo „płciowa płynność” (gender fluidity).
Tęczowi bojówkarze tolerancji redukują wszystko do spraw intymnych, które wywlekają na pole publiczne aby stworzyć pod swoją egidą nowego człowieka (tak jak sowieckiego człowieka), który byłby tzw. „obywatelem seksualnym”. Wraz z tym propagandowo zredukowano właściwie wszelkie związki między mężczyznami do homoseksualizmu. Jak opisał to wybitny brytyjski socjolog, „Interpretując każde objawienie ciepłych uczuć między osobami tej samej płci jako utajnionego homoseksualizmu, psychoanalitykowie... upodlili i właściwie zniszczyli koncepcję przyjaźni, oraz wielce przyczynili się do poczucia bolesnego osamotnienia nowoczesnego człowieka”.2
Wszyscy, którzy się z taką rewolucyjną ideologię nie zgadzają (a w tym i homoseksualiści, którzy nie są lewakami) są oskarżani naturalnie o homofobię. Jednak przecież logika dyktuje, że jeśli mam w stosunku do czegoś fobię, czyli się czegoś boję, a to coś jest dominującym trendem w systemie, w którym żyję, to siedzę cicho jak trusia aby nie zostać zaatakowany, opluty, prześladowany, spostponowany i wykluczony z ludzkiej wspólnoty za zwerbalizowanie otwarte swych uczuć. Jakoś takiej fobii nie mam, napisałem nawet książkę na ten temat: O cywilizacji śmierci (https://sklep-niezalezna.pl/pl/p/O-Cywilizacji-Smierci-prof.-M.J.-Chodakiewicz/1371), gdzie tłumaczę (kryptoreklama!) te rzeczy. Proszę nie być bibliofobem i zapoznać się z nią.
1 Zob. Gabrielle Kuby, The Global Sexual Revolution: Destruction of Freedom in the Name of Freedom (Kettering, OH: Lifesite, 2015), s. 115.
2 „By interpreting every manifestation of warm feelings between persons of the same sex as latent homosexuality, the psychoanalysts… have debased and well-nigh destroyed the concept of friendship, and have greatly contributed to the painful isolation of modern man”. Zob. Stanislav Andreski [Stanisław Andrzejewski], Social Sciences as Sorcery (New York: St. Martin’s Press, 1972), s. 34.