To miał być uroczysty finał ważnej partii rozgrywanej na europejskiej szachownicy. I kolejny triumf Zachodu, który po upadku komunizmu rozszerzał swoją strefę wpływów coraz dalej na wschód. Okazji do pamiątkowej fotografii nie chciał więc przegapić żaden z wielkich europejskiego świata. Udział w szczycie Partnerstwa Wschodniego w XV-wiecznym pałacu w Wilnie zapowiedzieli więc z dużym wyprzedzeniem najważniejsi eurokraci z Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego, a także prezydenci lub premierzy państw Unii i krajów Partnerstwa Wschodniego. Najważniejszy moment szczytu zaplanowano na piątek.
Niemal 25 lat po rozpadzie ZSRS, po pięciu latach przygotowań i wielu miesiącach intensywnych negocjacji, prezydent Ukrainy miał tego dnia podpisać historyczny układ stowarzyszeniowy z UE. Miał, ale niemal w ostatniej chwili zrejterował i wstrzymał się z podpisaniem tego dokumentu. Porozumienia z Unią parafowały więc w Wilnie jedynie Gruzja oraz Mołdawia, a europejscy politycy musieli robić dobrą minę do złej gry.
– Drzwi dla Ukrainy są otwarte – oznajmiła kanclerz Niemiec Angela Merkel. Nieoficjalnie mówi się jednak, że fiasko szczytu w Wilnie może wstrzymać podpisanie umowy stowarzyszeniowej nie o kilka miesięcy, ale co najmniej o kilka, a być może nawet kilkanaście lat.
SZANTAŻ KREMLA
Dla Władimira Putina powstrzymanie Ukraińców przed zbliżeniem z UE było niezwykle istotne. Obecny „car Rosji” już pomarańczową rewolucję z 2004 r. uważał bowiem za zachodni spisek mający rozciągnąć strefę wpływów UE na „zachodnie ziemie rosyjskie”. Ukraina bardzo blisko Europy była też w 2008 r., gdy starała się o przystąpienie do NATO (wówczas jej ambicje zablokowała część starej Europy). Tym razem przywódca Kremla również ostro krytykował plany podpisania przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej z Unią, oskarżając unijnych liderów o „szantażowanie” Kijowa.
Polityczne pokrzykiwania Rosjan okazały się jednak niewystarczające, aby zniechęcić ukraiński rząd do zbliżenia z Brukselą. W połowie obecnego roku – gdy władze w Moskwie zorientowały się, że prezydent Janukowycz może rzeczywiście wkrótce podpisać umowę z UE – Rosja zmieniła taktykę i wypowiedziała Kijowowi wojnę. Wojnę handlową. Rosjanie wprowadzili blokadę na import słynnych czekoladek firmy Roshen oraz taboru kolejowego „made in Ukraine”. Funkcjonariusze Federalnej Służby Celnej zaczęli też skrupulatnie kontrolować wszystkie tiry z ukraińskimi serami, owocami, warzywami czy mięsem, które zostały oficjalnie zaliczone do grupy produktów „ryzykownych”. To był bardzo dotkliwy cios – szef ukraińskiego rządu Mykoła Azarow szacuje, że to zagranie Moskwy zmniejszyło wartość tegorocznego eksportu jego kraju o 6,5 mld dol.
– To były bardzo dotkliwe ciosy. A rozmach rosyjskiej akcji mógł przekonać prezydenta Janukowycza, że jeśli podpisze teraz umowę z UE, to przegra wybory w 2015 r. Tymczasem dla rządzących na Ukrainie, zwłaszcza po sprawie Julii Tymoszenko, utrzymanie się u władzy jest kwestią zachowania osobistego bezpieczeństwa oraz zabezpieczenia własnego majątku – mówi „Do Rzeczy” Arkadiusz Sarna, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.
Rosjanie nie zostawili przy tym Ukraińcom żadnych złudzeń, że takie embargo to dopiero przedsmak przyszłych kłopotów. Jeśli prezydent Janukowycz mimo ostrzeżeń Kremla zdecydowałby się na zbliżenie z UE – co byłoby wielkim ciosem dla Władimira Putina – Rosja narzuciłaby wyższe cła na wszystkie ukraińskie produkty eksportowe. Na krótką metę Ukraina mogłaby więc na integracji z Unią sporo stracić. W dłuższej perspektywie kraj sporo by jednak zyskał. Najprościej zyski z integracji Ukrainy z UE wytłumaczył „Moskiewski Komsomolec”. „To przejście ze świata zwierząt do świata ludzi” – napisał komentator dziennika na przekór innym rosyjskim mediom, które przestrzegały przed fatalnymi skutkami integracji europejskiej dla ukraińskiej gospodarki. Dla Moskwy unijny awans Kijowa oznaczałby bowiem m.in. pogłębienie „kompleksu rosyjskiej prowincji”. – Niestety, wygląda na to, że nasze argumenty nie trafiły do ukraińskiego prezydenta – oznajmiła prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė, podkreślając, że Unia nie zamierza się targować ani szantażować Ukraińców.
MASKI JANUKOWYCZA
Wiele wskazuje na to, że prezydent Janukowycz przez ostatnie lata grał na dwa fronty. Gdy i Bruksela, i Moskwa wyraźnie dały mu znać, że dłużej się tak nie da, próbował jeszcze przekonać unijnych liderów do negocjacji trójstronnych, w których udział wzięliby przywódcy UE, Ukrainy oraz Rosji. – Mam wątpliwości, czy prezydent Janukowycz, który przez ostatnie trzy lata zapewniał, że jego celem jest podpisanie umowy stowarzyszeniowej, rzeczywiście prowadził z Europą uczciwą grę – zauważa Sarna. – Pytanie, czy zmienił zdanie ostatnio pod wpływem presji rosyjskiej, czy też rozważał taki scenariusz już znacznie wcześniej – dodaje ekspert OSW.
Ostatecznie Janukowycz oficjalnie „wstrzymał” się więc z podpisaniem dokumentu. Nic nie dały ani argumenty unijnych polityków, ani największe od czasu pomarańczowej rewolucji protesty w Kijowie i innych miastach, których uczestnicy domagali się od władz podpisania porozumienia z Unią. „Ceauşescu albo Wałęsa – wybór należy do ciebie!” – skandował tłum, który do walki zagrzewali m.in. znana z Eurowizji piosenkarka Rusłana, mistrz bokserski, a obecnie główny polityk opozycji dr Witalij Kliczko oraz – zza krat – była przywódczyni pomarańczowej rewolucji Julia Tymoszenko. Te dwie ostatnie postacie to polityczni konkurenci Janukowycza, którzy mogliby go znokautować w wyborach zaplanowanych na marzec 2015 r. Prezydent protestujących jednak nie posłuchał. Zdjęcia przez Janukowycza „maski europejskiego przywódcy” i ukazania „prawdziwej, autorytarnej twarzy” spodziewała się m.in. córka przywódczyni pomarańczowej rewolucji, Jewhenija.
Rząd w Kijowie przekonywał, że Unia Europejska nie zaproponowała Ukrainie odpowiedniego zadośćuczynienia za straty związane z ograniczeniem eksportu do Rosji. Jeszcze w czwartek wieczorem ukraiński prezydent miał jednak namawiać reprezentantów UE do podpisania specjalnej deklaracji. Unia miała w niej zagwarantować Ukrainie wsparcie i podać nowy termin podpisania umowy: wiosna 2014 r. Eurokraci nie chcieli się jednak na to zgodzić, obawiając się, że taka deklaracja służyłaby jedynie Janukowyczowi jako karta przetargowa w negocjacjach z Putinem.
SZPIEDZY KONTRA BIUROKRACI
Putin przewagę nad unijnymi dyplomatami zdobył jednak nie tylko za pomocą gróźb. Przywódca Kremla umiejętnie wykorzystał również fakt, że UE nie potrafi stanowczo walczyć o interesy geopolityczne całej Wspólnoty.
Bruksela podchodziła do negocjacji z Ukrainą jak do jednego z wielu projektów, prowadząc z członkami władz w Kijowie formalne rozmowy i nie robiąc nic poza tym, co zwykle się czyni w przypadku negocjacji gospodarczych. Tymczasem Moskwa rzuciła na pole walki wszelkie możliwe środki – i te oficjalnie, i te nieoficjalne. Agenci Kremla – jak opowiadał dziennikowi „Financial Times” jeden z wysokich rangą polityków z Europy Środkowo-Wschodniej – aktywnie działali zarówno w ukraińskim parlamencie, jak i w lokalnych mediach. Celem operacji specjalnych stali się również poszczególni oligarchowie, zwłaszcza ci, którzy na integracji z Unią Europejską wcale nie musieliby zyskać. I przekonywali, że zamiast wprowadzać biurokratyczne i wolnorynkowe reguły Zachodu, lepiej będzie przytulić się do „owłosionej, ale kochającej eurazjatyckiej klaty” (jak określił Rosję i jej partnerów z Białorusi, Kazachstanu etc. jeden z komentatorów „Moskiewskiego Komsomolca”).
– To była rozgrywka geopolityczna, a nie gra ekonomiczna. Jej rezultat pokazuje skalę słabości Polski i Unii Europejskiej. Europa w Wilnie odbiła się od granicy, którą wyznaczył jej jeszcze Stalin w Jałcie. Jak widać, rosyjska strefa wpływów nadal obowiązuje – mówi „Do Rzeczy” Krzysztof Szczerski, potencjalny kandydat PiS na przyszłego ministra spraw zagranicznych. I zauważa, że zabrakło jasnej deklaracji ze strony Unii, iż działania Putina przeciw Ukrainie pogorszą stosunki Moskwy z UE.
Kolejne zwycięstwo Kremla nad Zachodem – zaledwie kilka miesięcy po tym, jak Władimir Putin niczym dziecko ograł Baracka Obamę w syryjskiej rozgrywce – może budzić niepokój. Niektórzy eksperci i politycy ostrzegają bowiem, że fiasko szczytu Partnerstwa Wschodniego i wygrana Rosji to zagrożenie dla Polski.
– Zwrotem w geopolitycznej grze Europy z Rosją był rok 2008 i wojna w Gruzji. Od tego momentu Rosja ani razu się nie cofnęła, a cień Kremla pada na coraz większe obszary. Imperialna polityka Moskwy stawia Polskę w położeniu państwa granicznego, co nawet w oficjalnych dokumentach MSZ uznawane jest za oczywiste zagrożenie – dodaje Szczerski. •