Uderzyły mnie chińskie napisy w biurach. Okazało się, że to były agencje nieruchomości. Tych z angielskimi napisami nie można było uświadczyć. A, że człek jak był długo, to poznawał lokalsów, to było się kogo zapytać o co kaman. I okazało się, że rynek nieruchomości został całkowicie zdominowany przez Chińczyków, którzy lokowali swoje dochody w pewny interes mieszkaniowy w Australii. Szybko zrobiła się z tego bańka spekulacyjna pośredników i ceny poszybowały w górę. Młody Australijczyk na dorobku mógł sobie więc jedynie pomarzyć o własnym mieszkaniu. Kupione przez Chińczyków mógł sobie co najwyżej wynająć, z tym, że i tu ceny były zabójcze, szczególnie w dużych miastach. Powtórzyło się stare polskie powiedzenie, tyle, że wersji australijskiej: nasze ulice, chińskie kamienice.
To samo kroi się u nas. Po pierwsze pewne zastrzeżenie. W Polsce jeszcze wciąż szczytem marzeń jest posiadanie własnego mieszkania. Ale coraz częściej postrzegane jest to jako kosztowny luksus, wiążący człeka z bankiem dożywotnimi kajdanami, w dodatku – tu robi się już po amerykańsku – ograniczającym rosnącą mobilność młodych za pracą. A więc posiadanie własnościowego mieszkanie nie jest już mitem. Ale jest to proces nie tyle uświadomiony, co również wymuszony.
Po pierwsze ceny mieszkań dramatycznie skoczyły do góry. Mamy inflację i światową nadpodaż pieniądza z kowidowych tarcz. A więc pieniądz ucieka z banków i szuka pól inwestycyjnych. Stąd już niedaleko do spekulacyjnych trendów na rynku nieruchomości. Nie tylko ludzie w to wchodzą, ale – co gorsza – zagraniczni inwestorzy o przepastnych środkach inwestycyjnych. Ci kupują mieszkania całymi osiedlami, w dodatku płacąc już na poziomie dziury w ziemi. I będziemy mieli tak jak w Australii, bo nowi, często masowi właściciele, będą to przecież wynajmować, bo za obecne ceny, w dodatku z marżą, nikogo nie będzie stać na zakup mieszkań, chyba, że w celach spekulacyjnych.
W ogóle z rynkiem nieruchomości to jest dość stabilne bujanie i duży potencjał na sytuację, w której każda zmiana na rynku da się zdyskontować. Tak się rynek buja, raz to budując nieruchomości komercyjne, a raz mieszkaniowe. Tak samo z cenami mieszkań – jak ceny spadają to ludzie kupują, jak rosną – to wynajmują, bo na zakup ich nie stać. Obecna sytuacja może korzystnie wpłynąć na obniżkę cen najmu, bo te będą od teraz coraz bardziej hurtowe, a nie od indywidualnych właścicieli, którzy mają swoje nieprzekraczalne limity kosztowe.
Tak się porobiło, że mamy i drugi model. To znaczy… wywłaszczenie spekulantów. W Berlinie odbyło się referendum, w którym 56,4 procent mieszkańców opowiedziało się za wywaleniem korporacji mieszkaniowych obejmujących ponad 200.000 mieszkań. Presja jest duża, mocno lewacka, oskarżająca firmy o spekulacyjne zawyżanie cen najmu. Teraz miasto będzie miało zgryz z koniecznością wykupu takiej ilości mieszkań, dotowania czynszów i z wiszącą nad tym dealem koniecznością zapłaty korporacjom odszkodowań za utracone zyski.
Kolejnym trendem dla upartych na zakup jest zmniejszanie powierzchni mieszkań. Mamy wysyp kawalerek o powierzchni połowy obrazu Bitwy pod Grunwaldem. Młodzież jakoś tam się mieści, ale skutkuje to chińskimi standardami zabudowy i zagęszczenia lokali. Wygląda to koszarowo i mocno azjatycko. I w końcu się okazuje, że i tak na to nie stać towarzystwa i wszystko i tak idzie na wynajem. Zmienia się więc styl życia, bo takie mieszkanka wykluczają jakąkolwiek socjalizację. Nie ma mowy o odwiedzinach gości, mówimy więc o funkcjach sypialni z sanitariatem. Czyli kompletne minimum, na poziomie egzystencjalnym. W dodatku – singlowym.
Bańki mają to do siebie, że kiedyś pękają. I nie jest to nic fajnego, nawet jeśli wcześniej nie mogłeś mieszkać czy wynająć w takim spekulacyjnym czymś, to po krachu też nie będziesz mógł. Ja to widziałem w upadłej Grecji. Pobudowane piękne domy, puste. Bo bank woli to trzymać u siebie, bo to spisał na straty, kupić i tak nie ma komu, a jak się ktoś trafi to zaraz zbankrutuje i znowu bank (trochę) straci. Dziś w Polsce skręcamy na model australijski. Może nie będziemy mieli wyłącznie niemieckich napisów w polskich agencjach nieruchomości, bo to byłyby sygnały dla prywatnych inwestorów. Do nas przyjdą niemieckie korporacje hurtowo kupujące co się ledwo z ziemi wyłania. I będziemy mieszkali w niemieckich domach, wbudowanych przez polskie firmy i stojące na naszej ziemi. Jak to było? Nasze ulice i czyje kamienice?
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.