Dokumentalny aneks do „Śmierci w Wenecji” wpisuje się (być może niechcący) w modę na demaskowanie molestantów, cenionych dotąd za coś innego.
Kryteria są dość swobodne, co pozwala posadzić na ławie oskarżonych niemal wszystkich luminarzy X muzy. Delatorom chodzi o pieniądze, a jeszcze bardziej o przypomnienie światu o swym istnieniu. Björn Andrésen to trochę inny przypadek. Zagrał u Viscontiego, chociaż o karierze filmowej nie marzył. Jeśli miał jakiś talent, to muzyczny. Reżyser, gej i komunista, zachwycał się młodocianym aniołem śmierci, ale nie tknął go palcem i swoim przybocznym też zabronił.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.