Dynamika zdarzeń i odcięcie od rosyjskich dostaw surowców spowodowały bezpardonową rywalizację o wpływy, przy której finały piłkarskiego Euro wydają się nudnym widowiskiem z udziałem grzecznych chłopców w krótkich gatkach. Polskiej publiczności, siłą rzeczy obróconej twarzą na Wschód, umykają bitwy, które toczą ze sobą na polu dyplomacji państwa Zachodu i które doskonale pokazują jak niewiele mają wspólnego slogany o tym, że UE jest gwarantem ładu, zgody i poszanowania wzajemnych interesów. Przyznam, że przychodzi mi do głowy obraz, w którym władze wielkiej czwórki siedzą przy stole z wykrochmalonym obrusem, uśmiechając się do siebie wzajemnie, ale pod stołem kopią po kostkach ile wlezie. W dodatku rośnie niecierpliwość we Włoszech i Hiszpanii wobec aroganckiej dwójki Paryż-Berlin i może się okazać, że ktoś ten stolik w końcu przewróci.
Z wymienionych krajów tylko Hiszpania zachowuje się powściągliwie wobec Kremla: premier Sanchez odwiedził Kijów dwa miesiące wcześniej niż zrobili to Macron, Scholz i Draghi a Król Filip VI był jednym z pierwszych monarchów, który wyraźnie i bez ogródek potępił agresję Rosji solidaryzując się z narodem ukraińskim. Ale też nie ma się co oszukiwać, że Madryt zachowa się inaczej, gdy przyjdzie „rozkaz z centrali” franskusko-niemieckiej o takiej czy innej formie ratowania twarzy Putina. Tym bardziej, że opinia publiczna Hiszpanii jest już bardzo zmęczona wojną, oczekuje natychmiastowego zawieszenia broni i w swej większości jest wrogo nastawiona do USA i NATO (trzeba przyznać, że ma do tego wyjątkowo solidne podstawy, ale to temat na inny artykuł). Poza tym zgodnie z hiszpańską specyfiką, podczas gdy rząd i Król Filip VI będą gospodarzami szczytu, to jednocześnie koalicjant rządowy będzie przewodził manifestacjom anty-NATOwskim.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.