Budowa Nord Stream 2 zakończyła się we wrześniu 2021 r., ale niemiecka Federalna Agencja ds. Sieci wstrzymała wydanie ostatecznego pozwolenia na uruchomienie gazociągu z powodu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. NS2 miał transportować gaz z Rosji do Niemiec z pominięciem Ukrainy.
26 września br. w systemie rurociągów Nord Stream 1 i Nord Stream 2 doszło do eksplozji i wycieku gazu w czterech miejscach jednocześnie. Władze Niemiec, Danii i Szwecji nie wykluczyły sabotażu jako przyczyny, natomiast Rosja uznała to za "akt międzynarodowego terroryzmu" – prezydent Władimir Putin wprost obarczył odpowiedzialnością Zachód.
Gazprom: Piłka jest po stronie Niemiec
Ponieważ z czterech nitek systemu Nord Stream nieuszkodzona pozostaje tylko jedna w NS2, prezes Gazpromu Aleksiej Miller oświadczył, że rosyjski koncern jest gotowy do rozpoczęcia dostaw tą trasą "natychmiast po certyfikacji".
– Druga linia ma ciśnienie, więc z całą pewnością możemy powiedzieć, że piłka jest po stronie Unii Europejskiej, Niemiec. Jeśli gazociąg otrzyma certyfikat, to możemy od razu rozpocząć dostawy gazu – powiedział Miller, cytowany w środę przez agencję TASS.
Kto i po co wysadził Nord Stream?
W momencie wybuchu oba gazociągi Nord Stream nie przesyłały gazu do Niemiec – oddanie NS2 do użytku zostało zawieszone przez Berlin w związku z inwazją Rosji na Ukrainę, a przesył NS1 został bezterminowo wstrzymany przez Gazprom pod koniec sierpnia pod pretekstem usterek technicznych tłoczni położonej w Rosji.
Eksperci PISM zwracają uwagę, że do eksplozji doszło w czasie, gdy Moskwa próbuje wywierać presję na państwa NATO i UE, aby ograniczyły wsparcie dla Ukrainy. Podkreślają, że incydent może ułatwiać Rosji stosowanie szantażu energetycznego wobec zachodniej Europy.
Czytaj też:
Putin: Polska skorzystała na sabotażu Nord Stream