Położone zaledwie 30 km od granicy z Polską niemieckie miasto Cottbus stało się w ostatnich miesiącach miejscem wyjątkowo często odwiedzanym przez Ukraińców. Nasi wschodni sąsiedzi nie przybywają tam oczywiście, aby delektować się turystycznymi walorami stolicy Dolnych Łużyc, lecz w przeważającej mierze celem ich podróży jest oferta socjalna Republiki Federalnej Niemiec. Jak informują niemieckie media, przez liczące 100 tys. mieszkańców miasto przewinęło się już ponad milion uchodźców. W całym kraju o Cottbus zrobiło się głośno wczesną jesienią, gdy miejscowe władze ogłosiły, że nie są w stanie obsłużyć już większej liczby uchodźców, a rząd musi opracować zdecydowanie bardziej sprawiedliwe zasady ich alokacji pomiędzy poszczególnymi landami. W mieście tym pierwsza wielka fala migracyjna nadeszła już w 2015 r., a obecna jedynie pogłębiła wszystkie dotychczasowe trudności.
Niemiecka zasłona milczenia
Problem Cottbus nie polega jedynie na tym, że stanowi największy przystanek na drodze do Berlina i pozostałych aglomeracji leżących w głębi Niemiec. Miasto to stało się przedmiotem tego, co lider CDU Friedrich Merz określił w wywiadzie dla „Bilda” mianem „turystyki socjalnej”. Jego słowa rozniosły się szerokim medialnym echem nie tylko po Niemczech, dlatego już następnego dnia polityk odwołał je i przeprosił za swoje zachowanie.
Zanim jednak polityczna poprawność nakazała spuścić na całą sprawę zasłonę milczenia, Niemcy mogli przez moment usłyszeć w mediach głównego nurtu o tym, jak bardzo nadużywana jest przyznana w czerwcu przez rząd możliwość pobierania przez ubiegających się o azyl świadczeń pieniężnych przysługujących normalnie bezrobotnym. Zasiłek Hartz IV wynosi w tym roku 449 euro, a zgodnie z projektem niemieckiego ministerstwa pracy od przyszłego roku ma wzrosnąć do 502 euro.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.