Każdy, kto próbował umówić się prywatnie do dentysty, doskonale wie, że mu się to uda. Zwykle dzwoni po godz. 15–16 i umawia dogodny dla siebie termin, często po południu, by zdążyć na zabieg po pracy. Dlaczego dentyści przyjmują w takich godzinach? To bardzo proste – bo chcą mieć klientów. Trudno mieć klientów, gdy przyjmuje się w godzinach, w których oni przeważnie pracują…
To dlaczego urzędy w Polsce otwarte są akurat w tych godzinach, w których przeciętny Kowalski zajęty jest zarabianiem na życie? I dlaczego, żeby załatwić rozmaite sprawy – a administracyjne nakazy zmuszają nas wciąż do załatwiania wielu spraw, m.in. wróciliśmy z powrotem do obowiązkowego zgłoszenia, że zamierzamy wyciąć drzewo na własnej ziemi, które posadziliśmy własną ręką – Polacy muszą wyrywać się z pracy albo wręcz marnować dni swojego urlopu?
Godziny i terminy
Składanie podań i uzyskiwanie zgód w urzędach (a przypomnę, że np. od lat 90. objętość dokumentów związanych z pozwoleniem na budowę domu urosła 65-krotnie!), gdy ma się na to czas od godz. 7 do 15, względnie od 8 do 16, zawsze było zajęciem uciążliwym. Uciążliwym oczywiście dla petentów, bo urzędnicy mieli – i mają – komfortowe godziny pracy.
Swój komfort w pracy mocno zresztą sobie poprawili od momentu pandemii koronawirusa. Najpierw w urzędach – jak w ośrodkach zdrowia – się zabarykadowano. Potem zaczęto wpuszczać petentów, ale pojedynczo, w maseczkach i po wcześniejszym umówieniu się na wizytę. Wcześniejsze anonsowanie w wielu urzędach pozostało, choć po pandemii nie ma śladu. W ten sposób urzędnicy potrafią zapewnić sobie tylu petentów dziennie, ilu sami uznają za stosowne.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.