Wydawało mi się, że „Gazeta Wyborcza” nie jest mnie już w stanie niczym zadziwić. Niedawny komentarz redakcyjny pióra Wojciecha Czuchnowskiego wprawił mnie jednak w osłupienie. Jest to prawdziwe kuriozum. Otóż Czuchnowski sprzeciwił się dekomunizacji nazw polskich ulic i placów, używając następujących argumentów:
„Ofiarą politycznej czystki mają paść też ulice Armii Ludowej, Gwardii Ludowej oraz Związku Walki Młodych. Wszystko dlatego, że były to organizacje lewicowe, więc mimo że brały udział w walce z Niemcami, mają zostać wykreślone. Dzisiaj próba usunięcia resztek lewicowej pamięci świadczy tylko o politycznym zaślepieniu”.
Jeżeli rzeczywiście fakt walki z Niemcami miałby uprawniać do posiadania ulic na terenie Polski, to dlaczego nie nazwać jakiejś kluczowej warszawskiej arterii imieniem Józefa Stalina? Albo Ławrientija Berii czy Wiaczesława Mołotowa?
Oni przecież nie tylko bili się z Niemcami, ale tych Niemców jeszcze pokonali.
To oczywiście absurd. Nieważne bowiem, z kim się walczy. Liczy się to, o co się walczy. O ile AK i NSZ walczyły o wolną Polskę, o tyle AL walczyła o wprowadzenie w Polsce straszliwego ludobójczego systemu totalitarnego. Była to sowiecka agentura, której członkowie zamiast do Niemców (jak mówi Czuchnowski) woleli strzelać do polskich patriotów.
Twierdzenie dzisiaj, że AL była zwykłą formacją „lewicową”, to niebywała wręcz manipulacja. Dowód na całkowity brak empatii dla tysięcy polskich ofiar czerwonego terroru. Miejmy nadzieję, że wbrew jazgotowi Czuchnowskiego i innych pogrobowców KPP/PPR/AL/PZPR nasze ulice zostaną wkrótce oczyszczone z ostatnich reliktów komunizmu.