Twórczość kard. Fernandeza. Od pornoteologii do błogosławienia par homoseksualnych
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Twórczość kard. Fernandeza. Od pornoteologii do błogosławienia par homoseksualnych

Dodano: 
Kardynał Victor Manuel Fernandez
Kardynał Victor Manuel Fernandez Źródło: PAP/EPA
Niechętnie kopię leżących i podobnie nie lubię pastwić się nad tymi, których słabość intelektualna jest aż nadto widoczna. Dlatego długo zastanawiałem się, co i jak napisać o ujawnionych przez wiele portali fragmentach wielce osobliwej książki kardynała Victora Fernandeza na temat…zmysłowości, orgazmów i religii.

Napisał ją wprawdzie w 1998 roku, gdy był zwykłym księdzem, ale zawarte w niej myśli są tak szokujące i co tu dużo mówić, niezdrowe, że trudno przejść nad jej treścią do porządku dziennego. Tym bardziej, że jej autor jakby nie było odpowiada obecnie za katolicką ortodoksję. Nie sposób nie zauważyć związków między owym wczesnym dziełkiem i współcześnie przez niego wydawanymi dokumentami.

To on napisał, zaaprobowaną przez papieża Franciszka, niesławną „Fiducia suplicans”, w której to „adhortacji apostolskiej” Kościół dopuścił błogosławienie par homoseksualnych. Brr. Kardynał Gerhard Mueller nazwał tę naukę profanacją, a kardynał Robert Sarah herezją, ale najwyraźniej idea ta musiała długo kiełkować w głowie argentyńskiego hierarchy, prawej ręki Franciszka. On sam obecnie zarzeka się, że takiej książki by nie napisał, ale można mieć co się tyczy tych deklaracji wątpliwości. Czy chodzi tu jedynie o dawno minioną przeszłość, czy o nigdy nie przezwyciężony sposób myślenia? Nie chodzi tu o takie lub inne zachowania, ale właśnie o rady, o idee, o poglądy.

Rzeczywiście, słowo szok to mało powiedziane. Cytuję za portalem dorzeczy.pl: „Książka przedstawia wyimaginowaną zmysłową relację między Chrystusem a nastolatkiem, łączy ludzki orgazm z boską intymnością i mówi o grzesznych czynnościach seksualnych wykonywanych w sposób "bez poczucia winy i bez utraty łaski Bożej ani doświadczenia Jego miłości”. Jako żywo to doktryna Marcina Lutra „simul iustus et peccator”. To nie wszystko.

W siódmym rozdziale książki Fernández porusza temat pornografii i podniecenia seksualnego, stwierdzając, że "kobietę […] mniej niż mężczyznę pociąga oglądanie zdjęć zawierających sceny przemocy, obrazy orgii itp. Nie oznacza to, że nie podnieca ją hardcorowa pornografia, ale raczej to, że mniej ją to cieszy i mniej ceni”. Nie sposób nie zapytać skąd ksiądz Fernandez to wiedział? Nawet nie chce mi się tego badać. Nie wiem co robił, z kim się spotykał, kto go i czego uczył.

Najgorsze jest to, że w jego myśli duchowa miłość, jaka łączy chrześcijanina z Bogiem, została zredukowana do miłości erotycznej, seksualnej, orgiastycznej, pogańskiej. Albo inaczej: najgorsze jest to, że ten sposób myślenia uważał za katolicki, że nikt go nie wyprowadził z błędu, że mimo, iż go prezentował, robił nadal karierę w strukturach kościelnych. Nie był niewydarzonym psychoterapeutą, „trenerem intymności”, jak teraz mówią lewicowi ideologowie, ale duszpasterzem! A mimo to, mimo, że występował w roli nauczyciela wiary, pisał o "możliwości osiągnięcia w naszej relacji z Bogiem pewnego rodzaju satysfakcjonującego orgazmu, który nie oznacza tyle fizycznych zmian, co po prostu to, że Bogu udaje się dotknąć duchowo-cielesnego centrum przyjemności, tak że zaspokojenie, które obejmuje całą osobę, jest doświadczane".

Nie, naprawdę, tego nie da się w żaden sposób zrozumieć. Jak katolik może porównywać stan błogosławieństwa i obcowania z Bogiem, z czystym i świętym Panem, z satysfakcją jaką daje orgazm? I jak może, ksiądz i duszpasterz, komukolwiek ten sposób myślenia zalecać? Szkoda słów. Szkoda komentarza. Kilkadziesiąt lat po Soborze Watykańskim II, który był chwalony jako nowa wiosna lub nowy adwent Kościoła osobą odpowiedzialną za prawowierność doktryny jest ktoś, kto całkiem niedawno uprawiał swego rodzaju porno-teologię i widział w orgazmie symbol zjednoczenia cielesno-duchowego z Bogiem. Kardynał Fernandez na pewno nadawałby się na guru jednego z odradzających się pogańskich kultów orgiastycznych, ale na strażnika wiary? Powtórzę: szkoda słów.

Czytaj także