Serce trzeba rozpieszczać

Serce trzeba rozpieszczać

Dodano: 
Serce
Serce Źródło: Fotolia
Z prof. Arturem Mamcarzem, kardiologiem rozmawia Katarzyna Pinkosz

KATARZYNA PINKOSZ: Z sercem utożsamiamy wyższe uczucia, np. miłość. Właściwie dlaczego?

prof. ARTUR MAMCARZ: Może dlatego, że tak bardzo daje się we znaki, gdy pojawiają się emocje: zakochujemy się, odkochujemy, martwimy, stresujemy. To w mózgu wydzielają się określone substancje, które towarzyszą emocjom, jednak nie odbieramy tego, że on pracuje. A serce daje o sobie znać. Poza tym kojarzy nam się z tym, że gdy go zabraknie, to człowieka nie ma. Musi więc być sprawne.

Udaje się panu namówić studentów, których pan uczy, do zdrowego stylu życia?

Myślę, że w tym zakresie jest poprawa. Gdy zaczynałem studiować, ok. 60 proc. studentów medycyny paliło papierosy, teraz to wyjątki. Wśród lekarzy też jest mniej palących. Ja też kiedyś paliłem, ale od wielu lat już tego nie robię. Widzę też, że studenci są szczupli, część z nich jest aktywna fizycznie. Żeby być skutecznym w namawianiu do zdrowego stylu życia, trzeba dawać dobry wzór. Codziennie jeżdżę na rowerze, staram się wybierać zdrowe jedzenie.

Które z zaleceń dotyczących zdrowego stylu życia są najważniejsze dla serca?

Niepalenie, aktywność fizyczna, właściwy sposób żywienia.

Proste, jednak trudne w realizacji…

Przy wypalaniu nawet jednego papierosa czy dwóch dziennie dwukrotnie rośnie ryzyko zawału serca, udaru mózgu. Warto mówić, że po zaprzestaniu palenia w ciągu pierwszych pięciu lat ryzyko maleje o 20 proc. dla osób, które wypalały 10 papierosów dziennie, i o 60 proc. dla wypalających codziennie dwie paczki papierosów.

Zawsze łatwiej stwierdzić, że po zjedzeniu kawałka czekolady czy bezy poczujemy się szczęśliwi. Żeby osiągnąć ten sam efekt dzięki aktywności fizycznej, trzeba tydzień ćwiczyć – dopiero wtedy pojawia się pierwszy wyrzut endorfin, czyli zadowolenie i oczekiwanie na kolejny trening. Jednak efekty dalekosiężne są diametralnie różne. Jest małe prawdopodobieństwo, że ktoś, kto odżywia się zdrowo, nie pali, rusza się, będzie miał blaszkę miażdżycową, która pęknie, i pojawi się zawał. Taka osoba ma też mniejsze ryzyko nadciśnienia, cukrzycy, hipercholesterolemii. Kiedy jednak te choroby już się pojawią, konieczne jest leczenie: bezterminowe, do końca życia. Przy nadciśnieniu (a ma je 10 mln Polaków) rośnie ryzyko miażdżycy, zawału i udaru. Podobnie przy wysokim poziomie cholesterolu (ma go 16 mln Polaków) i cukrzycy. Gdy ktoś ma blaszkę miażdżycową, musi brać kwas acetylosalicylowy, statyny, a jeśli jest po zawale, to dodatkowo przez rok drugi lek przeciwpłytkowy, a często także inne leki.

Jak jednak przekonać osobę, która nie wyobraża sobie życia bez szynki, do zamiany jej na warzywa, fasolę i kasze?

Przyjaciel, który miał nadciśnienie, zadzwonił do mnie, mówiąc, że nie będzie brał leków obniżających ciśnienie. Powiedziałem: „Super! Po co ci leki? Przecież to sama chemia. Nie bierz! Jedź do banku, załóż żonie konto udarowe. Bo jak będziesz miał udar, to może będzie miała szczęście i umrzesz. Wtedy będzie miała za co cię pochować i za co żyć. A jak nie umrzesz, to będzie potrzebowała pieniędzy na pampersy dla ciebie, bo możesz mieć porażenie czterokończynowe, a także na materac antyodleżynowy czy długotrwałą, nie zawsze w pełni skuteczną rehabilitację”.

Przekonał go pan? Bierze leki?

Bierze. A wracając do diety, to jeśli ktoś jest niereformowalny i uwielbia niezdrowe jedzenie, to dobrze by było je zbilansować aktywnością fizyczną. Słodycze, tłuszcze – OK, tylko trzeba to potem spalić, ruszając się. Gorzej, gdy ktoś chce jeść tylko to, co lubi, nie chce się ruszać i jeszcze lubi sobie zapalić. Ludzie sami odpowiadają za siebie. Każdego trzeba traktować podmiotowo, podkreślać, że jest za siebie odpowiedzialny. Jestem lekarzem, cieszę się, gdy udaje mi się uratować pacjenta. Jednak jego zdrowie jest w jego rękach. To jego zdrowie, nie moje.

Pojawił się pomysł, żeby osoby, które prowadzą niezdrowy styl życia, płaciły wyższą składkę zdrowotną. Jest pan za tym?

Tak. Najpierw jednak musi być edukacja. On musi wiedzieć, że więcej płaci, bo nie chce nic zrobić dla siebie. Jeśli nie robi nic dla siebie, to dlaczego mamy mieć regulacje, które to usprawiedliwiają? Chory ma POChP (przewlekłą obturacyj- ną chorobę płuc), ale pali 40 papierosów dziennie. Nowoczesne leki zmniejszające ryzyko postępu POChP, wygodne w stosowaniu, kosztują pełnopłatnie 300–400 zł. On jednak dostaje je za darmo. Ja tego nie rozumiem. Nie stać go na pełnopłatne leki, ale na papierosy go stać? Uważam, że lepiej te pieniądze przeznaczyć na leki dla dzieci z chorobami rzadkimi, które w żaden sposób nie zawiniły swojej chorobie.

Są nowe leki przeciwcukrzycowe, które nie tylko kontrolują poziom cukru, lecz także powodują, że pacjent chudnie. W Danii takie leki są refundowane przez rok. Jeśli jednak po roku przychodzi pacjent i waży o 5 kg więcej, to usłyszy od lekarza, że w badaniach klinicznych lek, który dostawał za darmo, powodował schudnięcie o 8 kg. Może więc ten lek dalej brać, ale zapłaci za niego 100 proc. System ochrony zdrowia już mu go nie zrefunduje.

Schudnięcie nie jest jednak takie proste. A pan mówi, że łatwiej schudnąć w miesiąc 10 kg niż 10 kg w ciągu roku...

Tak, łatwiej odchudzić o 10 kg w miesiąc, niż schudnąć 10 kg w ciągu roku. Jeśli ktoś chce schudnąć w miesiąc, to po prostu nic nie będzie jadł. Po roku waży jednak tyle samo, ile przedtem! Dużo trudniej chudnąć każdego miesiąca o kilogram, bo trzeba zmienić styl życia. Jeść codziennie o 200 kcal mniej. To pół ciastka z kremem. Je pan czasem ciastko z kremem? Oczywiście, uwielbiam jedzenie! Piję też czasem wino, bardzo dobrze podwyższa poziom dobrego cholesterolu, który chroni przed chorobami serca. Oczywiście trzeba je pić z umiarem.

Jeśli lekarz zabroni pacjentowi wszystkiego, to pacjent zmieni… lekarza, a nie styl życia. Rozmawiam czasem z rozsądnymi dietetykami. Oni nie zabraniają niczego. Ludzie mówią potem: „Byłem u dietetyka, on mi tak fajnie ułożył dietę, że mogę wszystko jeść: szarlotkę, śledzie w śmietanie, tatara, kotlety mielone. Wszystko, co lubię”. Można wszystko, byle z umiarem. Mądrzy dietetycy nie mówią, czego nie jeść, tylko co jeść. Potrzebna jest jednak wiedza. Ludzie uważają, że wędzony łosoś jest zdrowy, a tymczasem nawet w jego małej ilości jest więcej soli niż dopuszczalna dzienna norma. Lepiej kupić surowego łososia, będzie taniej i zdrowiej. Można go uwędzić, upiec, usmażyć, zamarynować, skropić cytryną, dołożyć zioła, koper. Pyszny! Jednak idzie się na łatwiznę. A wystarczy wyobrazić sobie, ile chlorku sodu trzeba dodać, żeby wędzony łosoś niemal bezterminowo leżał w ladzie chłodniczej.

Nie wszystkim udaje się tak zmienić styl życia, by zapobiec chorobom serca. W Polsce co roku ponad 100 tys. osób ma zawał. To prawda, że objawy zawału są inne u kobiety, inne u mężczyzn?

To mit. W ogromnej większości przypadków zawał u kobiet i mężczyzn wygląda tak samo. Kobiety chorują na serce 10 lat później niż mężczyźni, ale wcale nie rzadziej. Zdarza się, że u kobiet zawał ma mniej typowe objawy, ponieważ kobiety mają trochę mniejsze serce, trochę węższe naczynia krwionośne, układ hormonalny nieco bardziej skomplikowany i w ogóle są bardziej emocjonalnie labilne. Jednak u większości osób zawał ma klasyczne objawy.

Czyli?

Ból umiejscowiony za mostkiem, określany zwykle jako gniecenie, dławienie, pieczenie, ucisk, rozpieranie, rozrywanie. Można go przykryć dłonią. Promieniuje do żuchwy, barków, pleców. Pojawia się strach: „Boli mnie tak, że chyba umrę”. Czasem chory ma objawy wegetatywne: ból brzucha, wymioty, mdłości. Serce gorzej pracuje, więc ciśnienie spada, może dojść do omdlenia. Pojawia się szybkie bicie serca, arytmia, uczucie kołatania serca. Czasem nie ma w ogóle uczucia rozpierania, a tylko lęk, poty, duszność – to mniej typowy przebieg zawału.

Wiele osób próbuje zawał przeczekać: może samo przejdzie…

Niektórzy mówią: „Otworzę okno. Odpocznę”. Albo inaczej: „Co, ja nie wytrzymam takiego bólu?!”. Niedawno kolega, kardiolog interwencyjny, opowiadał, jak żona przywiozła męża do szpitala po dobie trwania takiego bólu. Bolało go klasycznie, typowo zawałowo. Kolega pytał go potem, dlaczego tak długo zwlekali. Pacjent powiedział, że żona mu mówiła: „Masz swoje lata, przyjedzie pogotowie. A wiadomo, co ci podadzą? Przeczekaj, połóż się, odpocznij, coś dobrego ci ugotuję”. Jednak otworzenie okna nie pomogło, szarlotka też, więc w końcu żona przywiozła go do szpitala. Miał szczęście, bo mógł znaleźć się w grupie 20 proc. osób, które umierają z powodu zawału, zanim dojadą do szpitala.

Od razu trzeba wezwać pogotowie?

Jak najszybciej, a czekając na przyjazd karetki, ułożyć chorego wygodnie, rozluźnić mu ubranie, żeby go nie uciskało. Jeśli jest rozpoznanie zawału, to można podać jak najszybciej 300 mg kwasu acetylosalicylowego.

Nie zaszkodzi?

Korzyści przewyższają potencjalne ryzyko. Owszem, gdy ktoś ma krwotoczne zapalenie błony śluzowej, to krwawienie może się zaostrzyć, podobnie jak choroba wrzodowa, refluks. Jednak po jednej tabletce raczej nic złego się nie wydarzy. Zawał powstaje wtedy, gdy pęka blaszka miażdżycowa. Organizm traktuje to jako ranę, podobnie jak skaleczenie na dłoni. Płytki krwi zaczynają „zabliźniać” ranę, ale przy okazji zaczopowują naczynie krwionośne. Tak powstaje zawał. Ten proces trzeba zahamować lub odwrócić. Kwas acetylosalicylowy (aspiryna) działa przeciwpłytkowo – płytki krwi mniej chętnie się zlepiają. To jedna z najskuteczniejszych interwencji w zawale.

Im szybciej chory znajdzie się w szpitalu, tym lepiej. Nowoczesne leczenie to założenie stentu i udrożnienie naczynia krwionośnego. Jeśli zawał nie jest leczony, to pojawia się martwica i niewydolność serca: kawałek mięśnia przestaje się kurczyć, zmniejsza się objętość krwi, która wydostaje się z serca za każdym skurczem. Im więcej serca ubędzie, tym prawdopodobieństwo, że pojawią się objawy niewydolności serca: duszność, postępujące niedotlenienie wszystkich narządów.

Lepiej temu zapobiec…

Zdecydowanie. Trzeba się badać (cholesterol, ciśnienie), jeść mniej, zwłaszcza cukru, za to więcej warzyw i owoców. Wybierać sport, który się lubi, obniżać masę ciała. Kapryśne serce ma spore wymagania i nie da się oszukiwać. A jeśli ma nam odpłacać tym, co najlepsze, to trzeba je rozpieszczać. Jak w życiu: jeśli chcemy czegoś dobrego, to musimy coś dobrego dawać innym.

prof. Artur Mamcarz – kardiolog, kieruje III Kliniką Chorób Wewnętrznych i Kardiologii II Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego

Artykuł został opublikowany w 13/2018 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także