Paweł Lisicki i Edyta Hołdyńska: Do tej pory pracował pan w sektorze bankowym. Objął pan jedną z najważniejszych funkcji publicznych. Jakie dostrzega pan różnice?
Mateusz Morawiecki: Widać je przede wszystkim w procesach decyzyjnych. W większych organizacjach zawsze da się zauważyć dążenie do zamykania się w swoich obszarach. W dużym ministerstwie widać to szczególnie wyraźnie. W jednym pionie są departamenty, poniżej wydziały i nie są one na siebie za bardzo otwarte. Drzwi do gabinetów są w większości zamknięte. Standardem w firmach, zwłaszcza nowoczesnych, jest otwarcie się ludzi na siebie. Również otwarcie drzwi. Chciałbym pomóc ludziom otworzyć się na jak najgłębszą współpracę. W ramach ministerstwa, potem pomiędzy ministerstwami. Nie ma wątpliwości, że będzie to proces, który wymaga dużego wysiłku i woli, ale instytucje państwowe, szczególnie te odpowiedzialne za rozwój, powinny charakteryzować się dynamiką działań bliższą praktykom świata komercyjnego. Tak się dzieje w Wielkiej Brytanii i w USA.
Przesiadając się z fotela prezesa BZWBK na fotel wicepremiera, zrezygnował pan z wysokiego wynagrodzenia. Co pana ostatecznie przekonało, by przyjąć nową funkcję?
Moim zdaniem polityka, wbrew potocznym opiniom, to piękny zawód i powołanie. To również możliwość wpływania na gospodarkę polską w szerszym zakresie – zgodnie z linią programową, która mi również bardzo odpowiada. Z jednej strony utrzymuje się ona w ramach dobrze pojętej gospodarki wolnorynkowej, a z drugiej kładzie nacisk na to, żeby państwo było uczciwe i żeby promowało sprawiedliwość społeczną. W duchu gospodarek zachodnioeuropejskich z ich najlepszego okresu, czyli sprzed 30–40 lat, jeszcze zanim rozpoczęło się szaleństwo kredytowe. Takie zasady są najlepszym punktem wyjścia dla polityki rozwojowej, której Polska potrzebuje. (...)
fot. Jerzy Dudek