Trudno obliczyć, ile kosztuje przeciągająca się niepewność, czy liderzy PiS naprawdę zamierzają spełnić wszystkie swoje obietnice przed- i powyborcze, nawet jeśli miałoby to oznaczać poważne kłopoty dla finansów publicznych Polski, czy jedynie zwlekają z ogłoszeniem, że ich nie spełnią albo spełnią tylko w części (tej, na którą budżet będzie stać), czy też po prostu rzeczywiście nie wiedzą, co z tym fantem począć. Jednak na pewno kosztuje niemało każdego z nas. Słaby złoty, a więc droższe towary i usługi z importu, słaba giełda, najpewniej niejedna inwestycja nietrafiająca do Polski albo z niej wycofywana to dość oczywisty skutek przeciągającego się stanu zawieszenia.
Tym bardziej że kolejka tych kosztownych obietnic nie jest krótka, a na wypełnienie każdej z nich trzeba byłoby – co roku – grubych miliardów złotych. Na przykład na podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. zł rocznie – ok. 20 mld zł, a na powrót do dawnego wieku emerytalnego – co najmniej 10 mld zł. Nie wspominając o ustawie o pomocy frankowiczom, która w skrajnej wersji zachwiałaby nie tylko kasą państwa, lecz także systemem bankowym. Tymczasem w przyszłorocznym budżecie nie powtórzą się uzyskane w tym roku spore wpływy ze sprzedaży częstotliwości LTE (7–9 mld zł), a i wpłata z zysku NBP (3 mld zł) nie jest pewna, może więc zabraknąć pieniędzy nawet na już realizowane przyrzeczenie, czyli na program „Rodzina 500+”.
Rzecz jasna, wszystkie – i to co do jednego – złożone zobowiązania dałoby się zrealizować, gdyby rząd szybko ukrócił oszustwa na VAT i CIT, co też obiecał, oceniane w sumie na niemal 100 mld zł rocznie, ale to mniej niż mało prawdopodobne. Albo gdyby pozbawił niesprawiedliwych przywilejów podatkowych lub/i emerytalnych tych, którzy z nich korzystają – od rolników, przez górników i żołnierzy, do sędziów, bez skrupułów pasożytujących na podatnikach, z czego zebrałoby się i 50 mld zł rocznie – ale na to z kolei rząd nie ma żadnej, nawet najmniejszej ochoty. Wreszcie można byłoby te obietnice sfinansować z nowych, jeszcze innych – oprócz już wprowadzonego bankowego i wprowadzanego handlowego – podatków albo z podniesienia wysokości istniejących, VAT lub PIT, a może także CIT dla dużych firm, bo dla małych CIT ma zostać przez PiS obniżony (z 19 do 15 proc.). Jednakże i w tej sprawie politycy partii Jarosława Kaczyńskiego nabrali wody w usta i nie chcą zdradzić, czy mają takie plany.
I właśnie ten brak przewidywalności jest zupełnie niepotrzebnym ryzykiem, na które rządzący wystawiają Polskę. I dodatkowym rachunkiem za ich rządy, który już płacimy.