Po szoku ludzie zwykle nie wiedzą, jak się zachować. Jedni szybko dochodzą do siebie, innym zajmuje to więcej czasu. Ostatnie dni pokazały, że tak reagują nie tylko jednostki dotknięte nadzwyczajnym doświadczeniem prywatnym, lecz także politycy.
Kilkanaście godzin po tym, jak do opinii publicznej dotarła informacja o wynikach referendum w Wielkiej Brytanii, zaczęły pojawiać się projekty, jak przezwyciężyć kryzys wywołany Brexitem. Jeden, prawdę powiedziawszy, gorszy od drugiego. No bo jak poważnie traktować sugestię Jeana-Claude’a Junckera, żeby teraz rozszerzyć strefę euro na wszystkie państwa Unii? W oczywisty sposób tego rodzaju myśli mogą przyjść do głowy tylko komuś, kto całkiem zatracił zmysł rzeczywistości. Podobnie niewiele dobrego można powiedzieć o francusko-niemieckim planie unijnego superpaństwa. Wprawdzie w tym ostatnim przypadku warto poczekać na szczegóły, jednak jeśli dobrze odczytuję zamysł polityków z Berlina i Paryża, to ich projekt zmierza w stronę ograniczenia, szybszego jeszcze i bardziej wyraźnego, kompetencji państw narodowych. Cóż, przypomina to trochę gaszenie ognia benzyną. Skoro Brytyjczycy powiedzieli, że mają dość wszędobylstwa i kurateli Unii, to Unia odpowiada pozostałym: będziemy jeszcze bardziej kontrolować, jeszcze mniej swobody wam zostawimy.
Ten stan niepewności udziela się też politykom polskim. O ile krytyka przywódców Unii, w tym Donalda Tuska, który przecież ponosi współodpowiedzialność za Brexit, jest zrozumiała, o tyle już opowieści o tym, że teraz Polska awansuje do roli lidera Europy, brzmią mało poważnie. Nie da się ukryć, że jeszcze w czasie swego exposé sejmowego szef dyplomacji Witold Waszczykowski wskazywał na sojusz z Wielką Brytanią jako na kluczowy element polskiej polityki zagranicznej. Czyżby teraz utrata tego partnera miała Polskę wzmocnić? Jeśli razem z Wielką Brytanią trudno było powstrzymać hegemonię Niemiec, to bez Londynu ma być łatwiej?
O realnej pozycji danego państwa w Unii decydują jego gospodarka, liczba ludności, sprawność działania administracji i sądownictwa, siła zbrojna, nakłady na wojsko. Czyżbyśmy faktycznie uwierzyli, że Polska, w takim stanie jak jest obecnie, z dnia na dzień stanie się mocarstwem, które wokół siebie zgrupuje wszystkie państwa Europy Środkowej i Wschodniej? Nawet te, jak Czechy czy Słowacja, które wyraźnie polskiego przywództwa nie chcą? Ta nadzieja jest tym bardziej uderzająca, że z drugiej strony Jarosław Kaczyński wspomina, słusznie, o potrzebie nowego referendum, którego skutkiem byłby powrót Wielkiej Brytanii do Unii. Jak to więc jest w końcu: Brexit Polskę wzmacnia czy osłabia?
Dobrze natomiast, że obok propozycji francusko-niemieckiej od razu pojawiła się polska. Komentując Brexit, szef PiS mówił, że należy przygotować nowy traktat europejski, który „odwoła się do zasady pomocniczości”. Kaczyński dodał, że siła Europy opiera się na poszanowaniu różnorodności państw i narodów, zaś zasady traktatu lizbońskiego i jego praktyka szły w przeciwnym kierunku. Tak – to, czego potrzebuje Unia, to poszanowania w większym stopniu podmiotowości i suwerenności poszczególnych państw. Próba ujednolicania na siłę może zakończyć się rozpadem całego unijnego organizmu. Nie tylko nie ma na to zgody Brytyjczyków, lecz także coraz wyraźniej widać, że taka integracja na siłę spotyka się z oporem coraz większej liczby mieszkańców Europy.