Polska dopłaca do unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji
Artykuł sponsorowany

Polska dopłaca do unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji

Dodano: 
Eksperci PKEE zwracają uwagę, że drożejąca emisja CO2 jest główną przyczyną wzrostu cen energii w Polsce
Eksperci PKEE zwracają uwagę, że drożejąca emisja CO2 jest główną przyczyną wzrostu cen energii w Polsce Źródło:Materiały prasowe
„Obecna koncepcja unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) jest błędna” – pisał w styczniu na portalu euractiv.com premier Mateusz Morawiecki i apelował o jego reformę. Mimo szeroko zakrojonych działań dyplomatycznych, wciąż nie udało się skłonić Komisji Europejskiej do pochylenia się nad problem. Eksperci Polskiego Komitet Energii Elektrycznej nie mają wątpliwości, że to właśnie drożejąca emisja CO2 jest główną przyczyną wzrostu cen energii, z którymi zmagamy się obecnie w Polsce.

„Wzrost cen wymyka się spod kontroli i uderza w domowe budżety obywateli Unii Europejskiej. Zagraża bezpieczeństwu finansowemu zwykłych ludzi, które już ucierpiało w wyniku pandemii. Ponad wszystko, podważa zaufanie obywateli do koncepcji polityki klimatycznej UE” – napisał Mateusz Morawiecki. Szef polskiego rządu przekonywał przy tym, że konieczna jest reforma obecnego systemu i wskazywał konkretne propozycje.

Tak dla zielnej transformacji, nie dla spekulacji

„Teza, że wzrost cen emisji, a co za tym idzie drastyczny wzrost rachunków za energię, to właściwy i niewymagający korekt kierunek, w rzeczywistości oznacza zielone światło dla dalszego spekulacyjnego funkcjonowania unijnego systemu” – pisał premier Morawiecki.

Po raz kolejny podkreślał również, tak jak wcześniej i później inni przedstawiciele naszych władz, że polski rząd w żaden sposób nie neguje samego faktu konieczności transformacji energetycznej. Zgodnie z założeniami polityki klimatycznej UE, rosnące ceny emisji CO2 mają być bodźcem ekonomicznym dla firm, aby stały się bardziej wydajne i przestawiły się na czystą produkcję. Aktualnie ten bodziec to bardziej terapia szokowa, bo 300-procentowy wzrost kosztów uprawnień na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy, sprawia, że rachunki za energię rosną w zastraszającym tempie. Nie tylko dla przedsiębiorstw, ale także dla zwykłych obywateli państw unijnych.

„Nie zbudujemy Zielonego Ładu, jeśli uderzy on w dobrobyt Europejczyków” – przestrzegł premier. „Transformacja energetyczna to nie wyścig, w którym liczy się prędkość, ale wspólna droga, którą wszyscy musimy przebyć razem” – dodał.

Uciekające środki

W myśl zasady kija i marchewki, drugim założeniem systemu ETS jest wspieranie inwestycji w odnawialne źródła energii środkami pozyskiwanymi przez budżet państwa od firm energetycznych, które muszę kupować uprawnienia. Problem jednak w tym, że trafiają one niekoniecznie do budżetu tego państwa, w którym opłacona tona dwutlenku węgla została wyemitowana. Rynek handlu emisjami nie ma bowiem ograniczeń w ramach Unii Europejskiej.

Spójrzmy na ten problem na przykładzie. Według danych Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami w latach 2008-2020 nadwyżka na rynku uprawnień do emisji CO2 wyniosła w całej UE łącznie 753,92 miliony sztuk. Ich największymi dysponentami były Rumunia (312 mln), Francja (302 mln) i Hiszpanii (230 mln). Z największymi deficytami uprawnień borykały się natomiast Niemcy (666 mln), Polska (238 mln) i Holandia (72 mln).

Polskie elektrownie musiały więc kupować brakujące uprawnienia. Okazuje się, że nie wszystkie wydane na ten cel pieniądze trafiły do polskiego budżetu, ale mogły również zasilić budżet Francji, która przecież jest już w zupełnie innym miejscu niż my, jeśli chodzi o transformację energetyczną.

Ten problem dotyka także Niemców i Holendrów, z tą tylko różnicą, że tak zamożne kraje, mimo deficytów, wciąż mogą pozwolić sobie na realizację unijnych celów redukcji emisji CO2.

Dla Polski wysokie koszty zakupu brakujących uprawnień do emisji, a przy tym uszczuplone wpływu do budżetu z handlu nimi, to jednak obciążenie, które – jak przekonywał premier Morawiecki – w dłuższej perspektywie może „znacznie spowolnić tempo transformacji w Polsce i tym samym pogrzebać ambitne cele polityki klimatycznej”.

Prawdziwy koszt energii

Eksperci Polskiego Komitet Energii Elektrycznej również wskazują, że to właśnie drożejąca emisja CO2 jest główną przyczyną wzrostu cen energii, z którymi zmagamy się obecnie w Polsce.

W ostatnich latach deficyt uprawnień na polskim rynku jest największy. Nie licząc pierwszego roku pandemii, od 2013 nasza gospodarka każdego roku potrzebuje coraz więcej uprawnień. Rekordowy pod tym względem był rok 2016. Polskie podmioty musiały wówczas pozyskać aż 87,5 mln uprawnień. Ich cena wynosiła wówczas 6 euro za tonę wyemitowanego CO2. Za tę samą tonę w styczniu tego roku trzeba już zapłacić 90 euro, a to nie koniec wzrostów.

Obecnie już 60% kosztów produkcji energii elektrycznej w Polsce to koszty związane z zakupem uprawnień. To musi odzwierciedlać się w wyższych kwotach na rachunkach. Polski rząd zapewnia w tym czasie wsparcie w postaci tarczy antyinflacyjnej, która ma ochronić najmniej zamożnych poprzez bezpośrednie dopłaty, a reszcie ulżyć dzięki zerowej akcyzie i obniżonej stawce VAT. To jednak rozwiązanie jedynie czasowe.

Polska coraz bardziej zielona

Jak szacuje Instytutu Ekonomii Energii i Analiz Finansowych, odejście od węgla do 2030 roku pozwoliłoby Polsce zaoszczędzić co najmniej 141 mld euro. Droga do tego jest jednak długa i coraz bardziej wyboista. Może okazać się, że środki, które mogłyby już teraz wspierać transformację energetyczną w polskich firmach, będą musiał w części pokryć rosnące koszty energii niezbędnej do funkcjonowania i rozwoju.

O tym jak duże jest zapotrzebowanie w Polsce na ekologiczne źródła energii i jaką mamy chęć do przejścia na zieloną stronę mocy świadczą liczby. W ciągu ostatnich 15 lat łączna moc pochodząca z OZE wzrosła z 1,1 tys. MW w 2005 r. do 10,5 tys. MW osiągniętych w połowie 2021 roku. Warto przy tym zwrócić uwagę, że aż 4,5 tys. MW to wzrost odnotowany od 2014 roku. To wyraźnie pokazuje dynamikę tego procesu.

Udział odnawialnych źródeł w miksie energetycznym zapewne dalej będzie rósł, bo to trend, którego nikt nie chce w Polsce powstrzymywać. Pytanie tylko, o ile szybciej mógłby on rosnąć, gdyby nie sprzeczne z początkową ideą skutki funkcjonowania systemu EU ETS.

Recepta na problem

Nienaturalny wzrost ceny na giełdach energii są obecnie odczuwalne w całej Europie. Nie tylko w krajach, w których energetyka oparta jest na węglu, ale nawet w najmniej emisyjnych gospodarkach, gdzie źródła takie jak atom i OZE dominują w miksie energetycznym. To również świadczy o niedoskonałości obecnego rozwiązania.

Do naprawienia tych błędów konieczna jest reforma, o czym głośno od dłuższego czasu mówią przedstawiciele polskich władz. Należałoby przeanalizować obecny rynek i skontrolować rządzące nim mechanizmy. Wszystko po to, by – jak to ujął premier Morawiecki - „przebić się przez bańkę spekulacyjną, która wytworzyła się wokół handlu ETS”.

Zdaniem szefa rządu, konieczne jest też zmniejszenie presji wywieranej przez Rezerwę Stabilności Rynkowej na liczbę uprawnień dostępnych na rynku. Ich ograniczana corocznie podaż jeszcze bardziej winduje ceny i przyczynia się do kolejnych wzrostów cen energii kupowanej przez odbiorców.

Na razie problem został jedynie dostrzeżony na poziomie Rady Europejskiej. Zdecydowano jednak, że temat zostanie podjęty w ramach przyszłego ustawodawstwa. Komisja Europejska wciąż nie dostrzega niedoskonałości istniejących rozwiązań, trzymając się sztywno stanowiska, że skoro system EU ETS już działa jako centralny element Europejskiego Zielonego Ładu i strategii klimatycznych UE, to powinien działać nadal. Najwyraźniej niezależnie od kosztów, które ponosi każdy z nas.

Więcej o kształtowaniu się cen energii, ale także o sposobach na oszczędności możemy przeczytać na przygotowanej przez PKEE stronie liczysieenergia.pl.

Czytaj także