Gdy pod koniec lutego całkiem realna stała się wizja błyskawicznego opanowania przez Rosję całego terytorium Ukrainy, niemal natychmiast pojawiły się głosy wskazujące, że Polska powinna jak najszybciej zabezpieczyć swoją przyszłość poprzez przyjęcie euro. Z pewnością Niemcy i Francja patrzyłyby na ewentualne ryzyko agresji na Polskę zupełnie inaczej, gdyby miało ono wpływ również na kondycję ich własnej waluty. Czy jednak w ogóle zechciałyby dopuścić Polskę do unii walutowej w tak dramatycznych okolicznościach?
Cierpienia w krajach bałtyckich
Dywagacje na temat alternatywnego biegu historii są do pewnego stopnia uprawnione, lecz podstawowe znaczenie mają przede wszystkim fakty. Te zaś pokazują wyraźnie, że mniej zamożne kraje naszego regionu, które zdecydowały się przyjąć euro, mają w ostatnim czasie problemy, z którymi nie mierzyły się od dekad. W Estonii inflacja osiągnęła w maju poziom 20,1 proc., co stanowi dla niej rekord wszech czasów, choć jeszcze rok temu wynosiła zaledwie 3,6 proc. Na sąsiedniej Łotwie sytuacja wygląda nieco lepiej, gdyż wzrost cen w kwietniu wyniósł 16,4 proc., lecz na Litwie inflacja wyniosła w tym samym okresie 18,5 proc.
Tak jak na całym świecie, powodów występowania najwyższego od lat 70. wzrostu cen jest co najmniej kilka. Państwa bałtyckie płacą za wojnę szczególnie wysoką cenę ze względu na to, że zdecydowały się pospiesznie zrezygnować z dostaw surowców z Rosji. Bez względu jednak na zawirowania na rynku energii czy żywności bodajże najważniejszą przyczyną, dla której Litwa, Łotwa i Estonia pozostają wciąż niechlubnymi rekordzistami całej wspólnoty w zakresie inflacji, jest brak możliwości regulacji stóp procentowych przez miejscowe władze.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.